Freddie Mercury odszedł 27 lat temu. Dał przykład, jak mężnie umierać
Cztery lata przed śmiercią dowiedział się, że jest nosicielem wirusa HIV. Nieliczne grono zaufanych osób wiedziało, że zostało mu coraz mniej czasu. Zmarł w cierpieniu i bezradności, otoczony kochającymi go ludźmi. Chciał być zapamiętany jako bezkompromisowy król życia. Pokazał, jak godnie odchodzić.
Żyć szybko, umierać młodo
Na początku symptomy nie były niepokojące. Dopiero ostatnie miesiące przed śmiercią okazały się być potwornym cierpieniem, którego Freddie nie był w stanie dłużej ukrywać. Kilka lat temu Brian May w rozmowie z "Sunday Times" przyznał, że członkowie Queen od dłuższego czasu podejrzewali, że z ich przyjacielem dzieje się coś niepokojącego. Jednak dopiero pewna sytuacja utwierdziła gitarzystę, że z Mercurym jest coraz gorzej.
"Problemem była jego stopa. Niestety, niewiele z niej zostało. Raz pokazał nam ją przy obiedzie. Powiedział: Och, Brian, przepraszam, że wprawiłem cię w zakłopotanie, pokazując ci to. Odparłem: Nie jestem zakłopotany, jedynie zdałem sobie sprawę, że musisz sobie radzić z tym potwornym bólem"- powiedział May.
Był im to winien
Pewnego dnia Freddie zdecydował, że członkowie zespołu powinni dowiedzieć się od niego, że choruje na AIDS.
- Gdy tylko zdaliśmy sobie sprawę, że jest chory, otoczyliśmy go murem. Ale musieliśmy wszystkich okłamywać, nawet nasze rodziny. Freddie nie życzył sobie, by cały świat mieszał się do jego walki. Nie chciał, żeby ludzie kupowali nasze płyty z pie*rzonej litości - wspominał Brian May.
Mercury’emu w szczególności zależało na tym, żeby był traktowany normalnie. Choć wiedział, że umiera, nie chciał być stygmatyzowany. Kiedy jego najbliżsi łapali gorsze momenty, to on dodawał im otuchy. Choć z każdym dniem był coraz słabszy, momentami pokazywał siłę, której niejedna zdrowa osoba mogłaby mu pozazdrościć. Do czasu.
Pożegnanie godne legendy
31 maja 1991 r., pół roku przed śmiercią, po raz ostatni wystąpił przed kamerą. Piosenka "These Are the Days of Our Lives" miała być kolejnym amerykańskim singlem Queen.
Zespół spotkał się w londyńskim studiu, by nagrać teledysk. Choć był kręcony na czarno-białej taśmie, w oczy rzucała się wychudzona twarz Freddiego. Dodatkowo rana na stopie muzyka sprawiała mu ogromny ból przy chodzeniu. W związku z tym większość ujęć było statycznych. Jakiś czas temu ukazał się zakulisowy film pokazujący prace nad klipem. Najbardziej w pamięci zapadł obraz Mercury’ego, który regularnie nakładał na twarz makijaż, który miał zamaskować zmiany na skórze.
Piosenka była pięknym pożegnaniem z fanami. Warto zwrócić uwagę na jej ostatnie słowa, kiedy lider Queen wypowiada szeptem - "wciąż was kocham".
Najtrudniejszy okres
Wychudzony, prawie niezdolny do mówienia. W ostatnich tygodniach życia zamknął się w swojej londyńskiej posiadłości. Choć przez lata był bohaterem niezliczonych anegdot i dykteryjek dotyczących skrajnie rozrywkowego stylu życia, w tamtym momencie potrzebował wyłącznie spokoju.
"Ostatnie trzy tygodnie życia, gdy przebywał w swoim domu, były jedną wielką udręką. Prasa koczowała pod jego domem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Został dosłownie zaszczuty na śmierć. Sądzę, że gdyby wcześniej ogłosił, że ma AIDS, wszystko to również zaczęłoby się wcześniej" – powiedział Brian May w książce "Queen. Królewska historia".
23 listopada Freddie Mercury miał złe przeczucia. Poprosił rzeczniczkę prasową Queen, Roxy Meade, aby opublikowała wzruszające oświadczenie na temat jego choroby.
"W związku z licznymi doniesieniami prasowymi w ciągu ostatnich dwóch tygodni pragnę poinformować, że test na HIV był pozytywny i jestem chory na AIDS. Uważałem za właściwe utrzymać tę informację w tajemnicy, aby chronić swą prywatność. Jednak teraz nadszedł czas, aby powiedzieć prawdę. Mam nadzieję, że lekarze i wszyscy ludzie dobrej woli na całym świecie połączą się ze mną w walce z tą straszną chorobą" – napisał Freddie.
Następnego dnia Gordon Atkinson, lekarz piosenkarza, powiedział, że zostało mu maksymalnie kilka dni życia. Kilka minut po jego wyjściu, Freddie zmarł. W tej samej chwili Joe Fanelli, były partner i przyjaciel muzyka, wybiegł z domu i zatrzymał samochód lekarza. 50 dziennikarzy zebranych przed posiadłością Mercury’ego wiedziało już, że stało się coś niedobrego.
W akcie zgonu Gordon Atkinson napisał, że śmierć nastąpiła w następstwie odoskrzelowego zapalenia płuc wywołanego przez AIDS. Kilka dni po śmierci wokalisty pozostali członkowie Queen wydali oświadczenie, w którym z podziwem odnieśli się do walki Freddiego z chorobą.
"Straciliśmy najwspanialszego i najdroższego członka rodziny. Czujemy olbrzymi żal z powodu jego śmierci i smutek, że odszedł, będąc u szczytu jego sił twórczych. Jednak przede wszystkim czujemy olbrzymią dumę, że żył i umierał tak mężnie… Gdy tylko będziemy w stanie, chcielibyśmy oddać hołd jego życiu w sposób, do jakiego przywykł".
Tajemnica zabrana do grobu
Śmierć artysty wzbudziła nową falę strachu przed HIV. Należy pamiętać, że był to początek lat 90. Społeczeństwo nie miało jeszcze pełnej wiedzy na temat tego śmiertelnego wirusa. Nie było też leków, które pozwalały wydłużyć życie nosicieli.
"Zabrakło mu zaledwie kilku miesięcy. Gdyby zachorował trochę później, jestem pewien, że wciąż byłby z nami" - powiedział Brian May w rozmowie z "Sunday Times".
Ciało Mercurry’ego skremowano. Urna z prochami trafiła w ręce Mary Austin, przyjaciółki i byłej partnerki. Jednak nie wiadomo, co się z nimi dzisiaj dzieje.
- Pewno ranka po prostu wymknęłam się z domu razem z urną. To musiał być zwykły dzień, żeby służba nie mogła niczego podejrzewać, gdyż plotki były na porządku dziennym. Nikt nigdy nie dowie się, gdzie Freddie został pochowany, takie było jego życzenie - oświadczyła Austin.
Najczęściej mówi się, że prochy zostały rozsypane nad Jeziorem Genewskim. Inne źródła podają też, że spoczęły na londyńskim cmentarzu Kensal Green. Do końca nie wiadomo. Dzięki temu Freddie przynajmniej po śmierci może liczyć na spokój i być może życie wieczne pozbawione blasku fleszy.