James Bay dla Wirtualnej Polski: nie jestem głosem pokolenia
Do Warszawy przyjechał w przerwie trasy koncertowej z Edem Sheeranem. Jak sam mówił – będąc w okolicy nie chciał ominąć Polski, bo nigdy tu nie był. Jeszcze przed występem James Bay znalazł czas, by odpowiedzieć na kilka naszych pytań.
James Bay cztery lata od wydania debiutanckiej płyty opowiedział nam, jak godzi życie prywatne z zawodowym, jaki wpływ na rzeczywistość ma sztuka, jakie seriale ogląda, a także dlaczego nie czuje się głosem swojego pokolenia.
Od wydania pierwszej płyty, "Chaos and the Calm”, minęły cztery lata. Od tego czasu sporo w jego życiu się zmieniło – utwór "Hold Back the River” święcił triumfy na całym globie, w ręce wpadła mu nagroda BRIT, a do jego sukcesów dołączyły nominacje do Grammy i występy u boku największych artystów tego świata, wśród których wymienić należy przede wszystkim Alicię Keys. Rok temu James Bay powrócił z albumem "Electric Light”, w tym roku zaś światło dzienne ujrzało składające się z czterech utworów EP, na którym znalazł się utwór "Peer Pressure”, nagrany w duecie z Julią Michaels. Ma zaledwie 29 lat, zdaje się spełniać marzenia z dzieciństwa wyprzedając koncerty w kilkudziesięciu krajach (a i bilety na występ w warszawskiej Stodole 10 lipca rozeszły się jak ciepłe bułeczki), publiczność reaguje na niego piskiem zachwytu, którego nie sposób wytrzymać nie dołączywszy do piszczenia, a on sam pozostaje zwyczajnym chłopakiem z sąsiedztwa – bez nadęcia i gwiazdorskich zachcianek.
Grzegorz Betlej: Rok temu wydałeś drugą płytę, "Electric Light”, teraz EP-kę. Czujesz się już bardziej pewny siebie, niż podczas debiutu z "Chaos and the Calm”?
James Bay: Wśród muzyków pewność siebie i niepewność przychodzą i odchodzą równie często. Zaraz po wydaniu pierwszego krążka czułem się przez tygodnie, może nawet miesiące, facetem bardzo pewnym siebie. Ale potem pojawiło się jakieś zawstydzenie, nieśmiałość. I dokładnie to samo wydarzyło się po drugim albumie: znów byłem bardzo zadowolony, dumny, a więc i pewny siebie, a po jakimś czasie zawładnął mną gorszy nastrój. Wydaje mi się, że tak wygląda życie każdej osoby w jakiś sposób tworzącej i oddającej swoją twórczość pod ocenę publiczności.
Na EP zatytułowanym "Oh My Messy Mind” pojawił się utwór z Julią Michaels, "Peer Pressure”.
Julia jest wspaniałą osobą, pamiętam, że często wychodziliśmy razem na miasto, w Los Angeles zjadłem z nią obiad w najlepszej knajpie chińskiej, w jakiej w życiu byłem. W tym wspaniałym okresie pełnym przyjaźni muzyka sama z nas wychodziła.
"Oh My Messy Mind” brzmi trochę tak, jakbyś czuł się winny, że porzucasz osoby, które cię kochają, na rzecz grania i podróżowania.
Mówisz najpewniej o utworze "Break My Heart Right”. Muszę ci coś powiedzieć: cokolwiek robisz w życiu, nigdy nie możesz mieć wszystkiego, co chciałbyś mieć. Nawet jeśli twoja praca jest twoją pasją. Jeśli wiedziałbym o istnieniu pracy, która łączy ze sobą wszystko to, co kocham, w zupełności bym ją wybrał i nigdy nie zostawił daleko od siebie ludzi, których kocham. Ale nie możesz mieć wszystkiego. "Break My Heart Right” jest monumentem dla tej sytuacji, w której znajduję się ja i inni muzycy podróżujący po świecie – bo nawet, jeśli nie możesz wszystkiego mieć, to masz jakąś choćby jedną osobę, która zostaje tam daleko od ciebie i jest tak naprawdę latarnią, do której dobijasz i od której odpływasz, i tak w kółko, kilkadziesiąt razy w roku. To nie jest perfekcyjna rzeczywistość, ale dobrze mieć poczucie, że jest ktoś taki, z całą swoją cierpliwością.
Cofnijmy się nieco w czasie. Na płycie "Electric Light” znalazł się utwór "Wild Love”, a w klipie do niego zagrała Natalia Dyer, znana szerszej publiczności z serialu "Stranger Things”.
Nie znałem jej wcześniej, ale razem z ludźmi z ekipy mieliśmy chęć nagrania wideo z Natalią, bo wśród nas było sporo fanów "Stranger Things” – a okazało się, że ona ma czas i może u nas wystąpić. Poza tym… uwielbiam seriale!
Kilka lat temu na Netfliksie pojawił się serial "Specjalista od niczego” o trzydziestolatkach z Nowego Jorku. Masz poczucie, że twoja muzyka rezonuje wśród trzydziestolatków, bo mogą się utożsamić z twoimi problemami – trzydziestolatka właśnie?
Kocham "Specjalistę od niczego”! Ale czy mam poczucie, że moja muzyka przekonuje trzydziestolatków…? Na pewno jest tak, że mój głos jest głosem człowieka, który jest autentyczny w mówieniu o tym, co nas, trzydziestolatków, dzisiaj dotyka. Jeśli ty odbierasz moją muzykę jako głos pokolenia: wspaniale. Ja tylko mówię z głębi swojego serca o problemach świata, ale tego bliskiego, namacalnego, bo w tych utworach światem przedstawionym jest mój własny świat. Jeśli ty masz takie skojarzenia, to dobrze, to tylko oznacza, że moja muzyka rezonuje w taki sposób, w jaki chciałbym, by rezonowała.
Aziz Ansari, twórca "Specjalisty od niczego”, mówił kiedyś, że nie będzie w stanie nakręcić nowego sezonu serialu, dopóki nie przeżyje niczego nowego. I to nie musi być coś zupełnie osobistego – to może być jakieś społeczne wydarzenie. Wydaje się, że dla ciebie – Brytyjczyka – świetnym pretekstem będą wasze obecne problemy, widmo Brexitu…
Oczywiście, że musimy przeżywać coś nowego, ale to nie jest takie zero-jedynkowe. Jako twórca potrzebujesz bodźców, ale nie po to, by wprost mówić o tych bodźcach, tylko by wyzwolić w sobie jakieś nieodkryte wcześniej emocje, o których można opowiedzieć. Podłoże może być dosłowne – możesz w tekście piosenki czy filmie powiedzieć wprost o jakiejś sytuacji ze świata. Ale by uruchomić inne obszary wyobraźni potrzebujesz mieć w sobie inne emocje, niż w całym dotychczasowym życiu.
Z racji tego, że jesteśmy dokładnie w tym samym wieku, zastanawiam się, czy możemy inaczej patrzeć na otaczający nas świat przez wzgląd na różność naszego położenia – nawet na mapie świata – i naszych historii.
Myślę, że odczucia dotyczące bieżących wydarzeń, mocno w nas, młodych ludziach, buzują, często w inny sposób, ale łączą nas podobne problemy na całym świecie, bez względu na to, gdzie mieszkamy i jaką mamy historię. Wszyscy mamy podobne obawy, kogoś kochamy i kogoś pragniemy, ale też znamy ból złamanego serca i rozstanie, szamotaniny i nienawiść, bez względu na swoje pochodzenie czy status społeczny. Pewnie patrzymy podobnie i czuję, że moja muzyka jest dla ciebie zrozumiała, choć jesteśmy z dwóch różnych światów. Ale byłaby też zrozumiała trzydzieści lat temu dla ówczesnych trzydziestolatków, ponieważ wszyscy zawsze nosiliśmy w sobie takie same emocje, tylko wyrażaliśmy je w inny sposób, bo były osadzone w innym kontekście, w innej przestrzeni. Moja muzyka mówi i ma mówić o emocjach, nie o sytuacjach na świecie, tylko o sytuacjach w ludziach.
W naszym wieku jest też Hozier, który pomógł ci na początku twojej kariery. Macie podobną wrażliwość, gracie podobną muzykę. Rozmawiałem z nim kilka lat temu, powiedział mi wtedy, że ma w swojej muzyce wielkie pokłady smutku, bo nie chce zapominać, że życie jest sprawą śmiertelnie poważną.
Ja jestem gościem, który bardzo dużo myśli o życiu, chce je traktować w sposób poważny. Myślę, że zachodzę bardzo głęboko w swoim rozmyślaniu, filozofowaniu. Robię muzykę, ponieważ chcę poznać swoje emocje naprawdę takimi, jakimi są, żeby ich nie chować w sobie i żeby móc je z siebie wyrzucić. Kiedy poznaję nową muzykę innych twórców, której nigdy wcześniej nie słyszałem, lubię się zagłębiać w myślenie o ekscytacjach, które musiały im towarzyszyć podczas tworzenia.
Twój pierwszy album nazywa się "Chaos and the Calm” [chaos i spokój – przyp. red.]. Czy to najlepiej opisuje nasze czasy? Niektórzy wieszczą, że świat się kończy, sami zabijamy klimat, a to, co robimy, świadczy o tym, że stanęliśmy na głowie.
Wróćmy do początku naszej rozmowy: pytałeś o to, czy czuję się winny, że zostawiam bliskich na drugim końcu świata. Czyli możemy powiedzieć, że sam wywracam ten świat do góry nogami. Na logikę: tak nie powinny wyglądać moje realia, że stawiam swoją pasję nad wrażliwością ludzi, którzy na mnie czekają. Pisząc piosenkę "Break My Heart Right” starałem się znaleźć pozytywne strony tego smutku, który wypełnia mnie ze względu na charakter mojej pracy, ale wierzę, że właśnie któregoś dnia zrobimy z bliskimi wszystko to, na co zawsze mieliśmy ochotę. Na świecie panuje chaos, ale głównie dlatego, że sami siebie wewnątrz nie potrafimy poukładać. Muzyka jest moim uporaniem się z własnymi emocjami, rozprawieniem się z tym, co we mnie płonie. Jeśli sam siebie poukładam w środku, to będę lepszy dla świata zewnętrznego. I tak jest z każdym człowiekiem na świecie.