Joan Collins opowiada o gwałcie i krytykuje ruch #MeToo
Aktorka na początku kariery padła ofiarą gwałtu, a później poślubiła swojego gwałciciela. Teraz krytykuje ruch #MeToo za to, że nie robi zbyt wiele dla cierpiących kobiet.
Joan Collins (85 l.) została odurzona narkotykami i zgwałcona podczas pierwszej randki z Maxwellem Reedem, gdy miała 18 lat. Później za niego wyszła. W wywiadzie z "The Observer" Collins powiedziała:
- Wyszłam za niego tylko dlatego, że było mi wstyd, że odebrał mi dziewictwo. Zabrał mnie do miejsca zwanego Country Club. Weszliśmy po schodach do małego, rozświetlonego świeczkami mieszkania, gdzie zapytał mnie, co chcę do picia i dał rum z colą. Zostałam odurzona. Powiedział, że idzie wziąć kąpiel, co wydało mi się bardzo dziwne.
Później Reed dał jej książkę z pornograficznymi zdjęciami.
- Dziś każda mądra dziewczyna uciekłaby stamtąd w mgnieniu oka, ale nie mała, niewinna, głupiutka Joan Collins, która została i oglądała książkę. Następną rzeczą, jaką pamiętam, to leżenie na sofie. Później wymiotowałam do wiadra.
Pomimo traumatycznych doświadczeń Collins ma mieszane uczucia co do ruchu #MeToo. Uważa, że niewiele robi on dla wykorzystywanych kobiet i z góry robi z nich ofiary, a jej zdaniem kobiety powinny umieć bronić się same.
Aktorka opowiedziała o swojej córce, która pracowała przez trzy lata w schronisku dla kobiet:
- Te kobiety muszą ukrywać swoją tożsamość. Mają dzieci, a ich mężowie próbują je znaleźć. Pamiętam, jak Tara płakała, bo jedna z kobiet wróciła do domu i została zamordowana – takie rzeczy się dzieją. Kobiety są maltretowane na całym świecie. W Hollywood wszyscy są bardzo silni, nieugięci i pro-#MeToo, ale nie widzę, żeby oferowali pomoc kobietom, które spotykają się z przemocą.