Pierwsza polska artystka z takim wyczynem. Sanah ze sceny: "Spełnia się moje marzenie"
Sanah w pełni "udźwignęła" bycie gwiazdą wielkiego stadionowego widowiska. Koncertu w takiej oprawie nie zagrała dotąd żadna polska artystka.
W jakimś sensie we wtorek, 15 sierpnia, na polskiej scenie muzycznej zaczęła się nowa era: po raz pierwszy polska artystka zapełniła Stadion Śląski. Mało tego: porwała tysiące widzek i widzów. I nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa - jej dwa kolejne stadionowe koncerty, w Gdańsku i Warszawie, odbędą się we wrześniu.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Artystka poza gatunkami
Dla jednych ostatni dzień letniego długiego weekendu, wtorek, 15 sierpnia był tym, kiedy zabrali swoje dzieci na pikniki wojskowe, żeby pokazać im śmiercionośną broń i obsługujących ją żołnierzy. Ale wiele tysięcy osób wolało spędzić ten czas w zgoła inny sposób: na koncercie pełnym łagodnych, spokojnych piosenek - Sanah. Jedna z najbardziej popularnych polskich artystek zaczynała tego wieczoru swoją "rundę honorową" po największych obiektach koncertowych w Polsce. Wystąpiła na Stadionie Śląskim w Chorzowie w ramach trasy "Uczta nad ucztami".
Zaiste, była to prawdziwa uczta dla jej wszystkich fanek i fanów, która mogła zrobić wrażenie nawet na tych, którzy nie należą do tego grona.
- Spełnia się moje marzenie - mówiła wokalistka ze sceny na początku koncertu. I wszystko wskazywało na to, że spełniają się także wszystkie marzenia publiczności.
W repertuarze chorzowskiego koncertu znalazły się wszystkie wielkie przeboje Sanah, kilka nieco mniej znanych utworów, a nawet zupełna premiera - ballada "Bajka".
Czysto muzycznych atrakcji nie zabrakło ani na moment. Były pogodne piosenki w aranżacji nawiązującej do muzyki folk, były liryczne ballady, był nowoczesny pop, była nawet dynamiczna taneczna elektronika. Sanah udowadniała na każdym kroku, że równie dobrze radzi sobie w każdej z tych estetyk i że znakomicie odnajduje się w epoce, w której pojęcie "gatunku muzycznego" w zasadzie straciło sens.
Gra, śpiewa, tańczy
Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy Sanah jest w stanie "udźwignąć" wielkie, stadionowe widowisko, z każdą minutą wtorkowego wieczoru mógł się przekonać, że radzi sobie znakomicie. Artystka zaprezentowała pełnię swych możliwości wokalnych - trzymała formę przez prawie trzy godziny, czasem szepcząc, czasem śpiewając pełną piersią i mocnym głosem. Mało tego - siadała do ukrytego w bujnej zieleni fortepianu, zdarzyło jej się też popisać skrzypcowymi solówkami. Kiedy akurat nie miała w ręku żadnego instrumentu, ruszała w bardzo intensywny taniec albo biegała po całej scenie. Przebierała się kilka razy. Wszędzie było jej pełno i nie zatrzymywała się nawet na chwilę. Choć narzekała ze sceny na kondycję, trzeba to uznać raczej za mocną kokieterię - aż do końca występu ani trochę nie było po niej widać zmęczenia.
Ale była jeszcze jedna umiejętność, którą popisała się artystka. Być może najważniejsza: ogromny talent do nawiązywania i nieustannego podtrzymywania kontaktu z publicznością. Wokalistka podbijała serca widzów i widzek swoją naturalnością, niekłamanym entuzjazmem i tym, co i jak mówiła ze sceny. Właściwie za każdym razem, kiedy się odezwała, tłum wpadał w bliski ekstazy entuzjazm.
Bielizna Sanah i kluski śląskie
Artystka wielokrotnie zapewniała publiczność o tym, jak ją uwielbia i jak się cieszy, że może dla niej występować. Często podkreślała też - zgodnie z tekstem swojej piosenki, a zarazem hasłem trasy - że to "najlepszy dzień w jej życiu".
Ale mówiła też zupełnie inne rzeczy. Ujawniała np. techniczne sekrety koncertowej kuchni.
- A wiecie, że mam dziś na sobie dwie pary rajstop - pytała publiczność, niespecjalnie zaskoczoną poziomem intymności jej zwierzeń. - Powiedzieli mi, że na stadionowe koncerty trzeba ubierać dwie, to ubrałam. Mało tego: ogoliłam nogi. To znaczy: często golę, ale dziś ogoliłam aż do ud, a to robię naprawdę rzadko.
Potem zaczęła jeszcze mówić o tym, jaką ma bieliznę, ale najwyraźniej wyczuła, że posuwa się trochę za daleko i urwała wątek, przechodząc do kolejnej piosenki. Publiczność była wyraźnie zachwycona.
- Ćwiczyłam specjalnie dla was na orbitreku - mówiła wokalistka. Ale wspominała też o zupełnie innych przygotowaniach. - Byłam u dentysty. Okazało się, że nie mam nie tylko ósemek, ale i siódemek. Mam bardzo małą buzię.
Artystka mówiła też o tym, że bardzo lubi kluski śląskie, że kiedy dużo pije, musi bardzo często chodzić do toalety i o tym, że kiedyś chciała śpiewać w programie "Jaka to melodia".
Dobrym uzupełnieniem tych bardzo osobistych opowieści były pokazywane na ekranie fragmenty wywiadów, w których artystka myliła się albo gubiła wątek. Z jednej strony można uznać ich przypominanie za oznakę dystansu, z drugiej - skuteczne wzmacnianie wizerunku nieco zagubionej dziewczyny, wyraźnie uwielbianego przez publiczność.
Sanah zdobywała też tego wieczoru punkty swoją czujnością wobec tego, co działo się na widowni - kilka razy przerwała koncert, widząc, że ktoś źle się poczuł. Nikt nie miał jej za złe, że piosenka urywała się w połowie - nijak nie burzyło to znakomitej atmosfery.
Lasery, bajery, western
Pod względem produkcji, chorzowski koncert przewyższył niemal wszystko, co do tej pory wydarzyło się na polskiej scenie. Było to imponujące rozmachem widowisko, które robiło ogromne wrażenie na wielu poziomach.
Na sporej scenie z dużym wybiegiem stanął gigantyczny ekran, na którym pojawiały się przygotowane wcześniej projekcje i powiększone detale, wybrane z tego, co działo się ma żywo na koncertowej arenie. Dynamicznie montowane obrazy skutecznie podkręcały tempo widowiska, a sielankowe obrazki, na których wokalistka przechadzała się po typowej polskiej wsi, pełnej drewnianych chat, dobrze budowały klimat i wzmacniały konsekwentnie rozwijany wizerunek wokalistki.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Nie brakowało efektów świetlnych i specjalnych - na pierwszy plan wysuwały się potężne laserowe projektory, przecinające powietrze kolorowymi snopami świateł. Było też konfetti, dymiarki i zabawy światłami. Publiczności podobał się też wielki, ozdobiony kwiatami kosz, w którym - jak w gondoli kolejki linowej - podczas jednej z piosenek artystka sunęła nad płytą stadionu.
Sanah nie była na scenie sama. Czasem pojawiało się za nią… kilkadziesiąt osób. Był zespół, grający piosenki na żywo, była sekcja smyczkowa, był mały chórek, do którego czasem dołączał potężny chór. Na koniec pojawił się jeszcze kolejny zespół wokalny - tym razem dziecięcy. Artystkę wspierała też grupa taneczny, która nakręcała atmosferę swoimi popisami i kostiumami - raz tancerze pojawili się w strojach szefów kuchni z charakterystycznymi białymi czapkami na głowach, innym razem wszyscy wyszli na scenę w eleganckich wieczorowych strojach, w jednym z kolejnych układów wirowali z kolei w strojach prosto z westernu.
Goście spodziewani, zdystansowani i… Kupicha
Koncert miał też dobrze zbudowaną dramaturgię, wciągającą od pierwszej do ostatniej minuty. Było w niej widać zręczność, błyskotliwość i dystans: choćby na samym początku, kiedy z ekranu na koncert zaprosił wszystkich sam król polskiej kuchni - w końcu była to uczta - ale i memosfery: Robert Makłowicz.
Jeśli czegoś zabrakło, to na pewno gości. Przecież Sanah ma w repertuarze duety z wielkimi postaciami polskiej sceny muzycznej: Dawidem Podsiadło, Anią Dąbrowską czy Vito Bambino. Nikt z tego grona nie pojawił się w Chorzowie. Na Stadion Śląski zawitał tylko, niemal prosto z koncertów szekspirowskich w szczecińskim teatrze, Grzegorz Turnau.
Na scenie stanął za to gość zupełnie niespodziewany: mocno zapomniany były gwiazdor, Piotr Kupicha z zespołu Feel, pojawił się, żeby razem z Sanah wykonać swój dawny przebój. Publiczność klaskała, ale niektórzy nie mieli litości - serwis X natychmiast wypełnił się ostrymi komentarzami: "nagle zaczyna grać Kupicha. Oddawać pieniądze".
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Tylko Sanah
Można było narzekać na kiczowatość czy cukierkowość - czasem zupełnie dosłowną: kiedy podczas piosenki o marcepanie na ekranie kręciły się animowane słodycze - niektórych elementów koncertowej oprawy, na infantylizm wielu piosenek czy na to, że artystce zdarzało się czasem przekraczać granice profesjonalizmu - choćby kiedy na ekranie pokazywała prywatne zdjęcia z wesela. Można.
Ale trzeba też przyznać, że Sanah potrafi te wszystkie elementy, które z powodzeniem "utopiłyby" wielu innych artystów i artystek, z ogromnym powodzeniem wykorzystać na swoją korzyść. Sanah znakomicie "czuje" swoją publiczność i dobrze wie, co się jej spodoba.
Można to lubić, można się na to zżymać, ale jedno jest pewne - Sanah w Chorzowie wypadła znakomicie i skutecznie pokazała, że ma wyjątkową umiejętność uwodzenia swojej publiczności i dostarczania jej przyjemnych wrażeń. A takiej koncertowej produkcji, jak podczas swojej stadionowej trasy, nie doczekała się do tej pory żadna polska artystka.
Kolejne stadionowe koncerty Sanah odbędą się 8 września na Polsat Plus Arena Gdańsk oraz 22 września na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski