Przyjaciele wspominają Roberta Leszczyńskiego. "Byłam na jego pogrzebie, widziałam się z jego mamą"
W wywiadach podkreślał, że ma jeszcze tyle rzeczy i miejsc do odkrycia. "Kiedyś mawiałem: "mam nadzieję, że umrę, zanim się zestarzeję", a dzisiaj mówię o sobie: pan pod pięćdziesiątkę i jeszcze ogromne możliwości przede mną" - wyznał w ostatniej rozmowie. Właśnie mijają trzy lata od śmierci Leszczyńskiego.
Jego odejście było dużym zaskoczeniem nie tylko dla jego fanów, ale też dla rodziny i bliskich. Wielu myślało, że to głupi, prima aprillisowy żart. Krytyk muzyczny odszedł w wieku 48 lat, osierocił dwie dorastające córki. Leszczyński został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu, a za przyczynę śmierci uznano niezdiagnozowaną cukrzycę.
Elżbieta Zapendowska, która pracowała z Leszczyńskim na planie czterech pierwszych edycji "Idola", podkreśla, że był świetnym kolegą i dobrym człowiekiem.
- Jak sobie pomyślę, że to już trzy lata minęły od śmierci Roberta, to nie chce się wierzyć. Byłam na jego pogrzebie, widziałam się z jego mamą. Nie znałam jej wcześniej osobiście, tylko z opowiadań. Strasznie to smutne, że taki młody człowiek odchodzi. Człowiek, który był lubiany, energiczny, sympatyczny. Był dobrym dziennikarzem, fajnym kolegą, świetnie nam się spędzało czas razem. Szkoda - powiedziała w rozmowie z WP Gwiazdy.
Z dnia na dzień został gwiazdą telewizji
Propozycja jurorowania w muzycznym show pojawiła się w momencie, gdy Robert pracował jako dziennikarz "Gazety Wyborczej". Dzięki udziałowi w show z dnia na dzień stał się gwiazdą. Wtedy też rozstał się z redakcją gazety. Za przyczynę podawano jego udział w reklamie samochodów, czego nie uzgodnił z przełożonymi. Leszczyński podkreślał, że decyzję podjął samodzielnie.
- Kiedyś byłem absolutnym fanatykiem pracy w "Gazecie", ale mniej więcej od dwóch lat oddalałem się od firmy. Nie chodzi tylko o "Idola", ale i o inne rzeczy, które zacząłem robić poza redakcją (...) Chodzi o to, że przekroczyłem barierę pomiędzy byciem opisującym a opisywanym. To wszystko mnie wyklucza jako dziennikarza muzycznego: czasowo, moralnie, etycznie (...) Do dzisiaj mam kaca. To był bodaj najtrudniejszy krok w moim życiu - tłumaczył w wywiadzie dla "Gali".
Mikołaj Lizut w rozmowie z WP Gwiazdy opowiedział o jednej z historii z udziałem Roberta Leszczyńskiego, która miała miejsce za czasów ich wspólnej pracy w "Gazecie Wyborczej". Historia miała miejsce w Chorzowie w 1998 r., przed spotkaniem z członkami zespołu The Rolling Stones.
- Bardzo się kumplowaliśmy. To był fajny facet. Staram się pamiętać jakieś wesołe rzeczy. Ta jego śmierć bardzo mną wstrząsnęła Pamiętam nasze wspólne, wesołe imprezy z Maciejem Nowakiem, który zabierał nas na kolacje. Kilka razy pisałem z Robertem w "Gazecie Wyborczej". Bardzo to lubiłem. Często to wiązało się z jakimiś wyjazdami na koncerty itd. Zawsze mieliśmy dobry czas, fajne przygody - wspomina dziennikarz.
Lizut najbardziej zapamiętał wspólną relację koncertu Stonesów w Chorzowie.
- Wszyscy byli niezwykle podekscytowani, my oczywiście też. Spotkaliśmy się z zespołem, ale zapamiętałem rzecz zupełnie niezwiązaną z muzyką. Otóż wiele godzin przed spotkaniem z członkami kapeli, łaziliśmy bez celu z Robertem i naszym operatorem. Zobaczyliśmy wówczas, że ustawili się mężczyźni z dźwigiem, organizujący bungee jumping. Zacząłem go namawiać, żeby skoczył, on się lekko wahał. Widać było, że organizatorzy są trochę podpici. Namawialiśmy też naszego fotoreportera, ale on był mniej chętny. Robert powiedział, żebyśmy zrobili jeszcze kółko i on się zastanowi. Zrobiliśmy je i dostrzegliśmy, że jakieś straszne zamieszanie się zrobiło. Była karetka. Okazało się, że ci kolesie od bungee jumping nie skalibrowali liny. Po skoku małej, lekkiej dziewczyny, skoczył mężczyzna 100 kg wagi i przywalił głową o asfalt. Zabrała go karetka. Nic mu się na szczęście nie stało, ale Robert miał do mnie ogromne pretensje, że namawiałem go na coś, co jest niebezpieczne. Sam miałam wyrzuty sumienia - dodał Mikołaj Lizut w rozmowie z WP Gwiazdy.
Nie ograniczał się tylko do dziennikarstwa
Dla nikogo nie było tajemnicą, że Leszczyński był zaangażowany politycznie. Dziennikarz włączył się m.in. w działalność Ruchu Palikota. Po śmierci krytyka muzycznego, polityk zawiesił kampanię wyborczą. Robert współpracował też z Unią Wolnością i Partią Demokratyczną.
- Był bardzo zaangażowany w pomarańczową rewolucję. *On miał coś takiego w sobie, że był strasznie zaangażowanym gościem. We wszystko wkładał całe serce. *Ta Ukraina była dla niego bardzo ważna. Był typem działacza - wyznał Lizut.
Sam Leszczyński też próbował swoich sił w polityce. Najpierw ubiegał się o mandat radnego Warszawy z listy Zielonych 2004. Później usiłował dostać się do Sejmu i Parlamentu Europejskiego. Bez skutku.
Wszyscy przyjaciele Leszczyńskiego zgodnie twierdzą, że miał ogromną wiedzę na temat kultury i muzyki. Dla wielu z nich był inspiracją.
- Był to człowiek bardzo otwarty na wszystkie wątki czy obszary kultury.* Łączył w sobie wielką znajomość muzyki, a co za tym idzie, kierunków muzycznych, stylów ze znajomością świata. Robert był również otwarty na Europę, nie tylko Zachodnią, ale też Wschodnią. Angażował się politycznie. Żył tu i teraz.* Znakomity kolega, zawsze miał czas dla przyjaciół, dlatego wszyscy, którzy go znali wspominają go bardzo ciepło - podkreślił w rozmowie z WP Gwiazdy Jacek Cygan.
Lizut często od niego dowiadywał się o ciekawych kapelach czy wydarzeniach ze świata muzyki.
- Ostatnio, zupełnie przypadkiem, moim gościem w radio był Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce. Na antenie rozmawialiśmy o sytuacji Ukraińców w naszym kraju. Natomiast po programie zaczęliśmy mówić o muzyce, ukraińskim punk rocku. Tyma powiedział wtedy: "Tym się Robert bardzo interesował. Był zaangażowany w scenę muzyczną na Ukrainie". Wszystkie smaczki muzyczne z Ukrainy znałem właśnie dzięki Leszczowi - wyznał.
Był królem życia
Po jego odejściu Michał Witkowski sugerował, że Roberta zabiły nałogi.
- Wiem, że nigdy nie dbałeś o zdrowie, chlałeś, ćpałeś i mówiłeś, że chcesz umrzeć młodo. Wiem, że gdybyś wraz ze mną mógł oglądać "recepcję" Twojej śmierci na portalach, to byś stroił sobie żarty, wymyślałbyś dla mnie odjechaną stylówę na Twój pogrzeb... A najbardziej śmiałbyś się z tej "niezdiagnozowanej cukrzycy" i pytałbyś, od kiedy to się tak nazywa... - napisał w swoim poście na Facebooku.
Dziennikarz rzeczywiście nigdy nie krył tego, że jest za legalizacją marihuany i że używki to element naszej kultury.
- Marihuana to wspaniały antydepresant, narzędzie inspiracji i sposób na pobudzenie zmysłów. Bo miś koala całe życie jest nawalony, a cały świat za nim przepada. Bo używki to ważny element naszej cywilizacji i bez nich wybilibyśmy się wszyscy w 10 lat. Tak uważam, jako rockandrollowiec - mówił Leszczyński w jednym z wywiadów.
Leszczyński był aktywny do końca życia. Dwukrotnie pełnił funkcję rzecznika prasowego Przystanku Woodstock, a następnie wrocławskiej Strefy Kibica w czasie Euro 2012. Osierocił dwie wspaniałe córki, Vesnę i Paulinę.
W pamięci ekipy "Idola" Leszczyński był i jest obecny.
- Myślę sobie, że to znak dzisiejszych czasów, że szybko zapominamy. Natomiast kiedy spotykamy się z ludźmi "idolowymi", przynajmniej raz w roku, to często wspominamy Roberta - kwituje Zapendowska.