Racewicz wspomina Pawła Janeczka."Zdarzało nam się obydwojgu lekceważyć zagrożenia"
Dziennikarka zdobyła się na szczerą rozmowę na temat męża, który zginął w katastrofie smoleńskiej.
Joanna Racewicz wyznała w rozmowie z Onetem, że z Janeczkiem poznała się w samolocie i od razu wiedziała, że jest to miłość na całe życie. Nie był to łatwy lot, lecz on powtarzał jej "Nic się nie martw, damy radę. Zawsze lądujemy".
Wspomina go jako bardzo opiekuńczego partnera.
- Pamiętam, jak w czasach pierwszych rządów PiS odeszłam z Telewizji Publicznej – po tym, jak dowiedziałam się, że zamiast prowadzić główne wydanie "Panoramy", mam zająć się bieganiem z kamerą po mieście. Byłam wtedy w ciąży, musiałam odmówić. Paweł mocno to przeżył. Mówił: "Mowy nie ma, nie pozwolę, żebyś pracowała w ten sposób. Wszystko wezmę na siebie". Mogłam na niego bezwzględnie liczyć - mówił dziennikarka.
- Zdarzało nam się obydwojgu lekceważyć zagrożenia, które towarzyszyło jego pracy. Paweł lubił żartować, że jedyne niebezpieczeństwo, jakie istnieje, to cios jajkiem albo pomidorem podczas politycznego wiecu. Nie chciał, żeby inni się o niego martwili - dodała Racewicz.
Gwiazda przyznaje też, że w trakcie misji do Iraku polscy żołnierze nie byli odpowiednio przygotowani.
- Wiosną 2003 roku pojechał z pierwszą grupą do Iraku. Wtedy już świetnie się znaliśmy, ale ja nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, jak ta misja będzie wyglądała. Dopiero dziś wszyscy wiemy więcej. Biuro Ochrony Rządu nie przygotowało wtedy swoich funkcjonariuszy na ten wyjazd tak, jak należy. Przed odlotem Paweł sam kupował sobie ubrania, buty, zaopatrywał się w kamery, noktowizory i dodatkową broń - wyznała Racewicz w Onecie.
Dziennikarka powiedziała że, wyznała swojemu małemu synkowi prawdę o śmierci ojca. Nie chciała kłamać.
- To straszne uczucie. Trzeba przez zaciśnięte gardło wytłumaczyć dziecku, że tata poleciał samolotem, że zdarzył się wypadek i tata zginął. Niedługo potem lecieliśmy samolotem. Igor swoim nieporadnym wtedy językiem zapytał, czy tata jest w niebie i czy po drodze go spotkamy. (...) Po katastrofie spotykałam się z matkami, które z różnych przyczyn zostały same ze swoimi dziećmi. Wiele z nich pyta o to samo: czy też tak było, że syn potrafił patrzeć w jeden punkt, uśmiechać się do niego i coś do niego mówić? Miałyśmy wszystkie bardzo podobne doświadczenia ze swoimi dziećmi. Igor robił podobnie.