"Słuchajcie, usiądźmy przy niej, bo jest źle". Bliscy Kory o jej ostatnich chwilach
- Nigdy nie mówiła, że boi się śmierci, tylko mówiła, że chce żyć. A gdy już wiedziała, że umrze, powiedziała, że się śmierci nie boi - wspomina jej mąż w najnowszym wydaniu "Wysokich Obcasów".
Kora wiedziała, że jej czas powoli się zbliża. Nie bała się. Miała u boku kochającego męża, który przez ostatnie lata otaczał ją najtroskliwszą opieką. Odeszła w towarzystwie najbliższych osób i swoich ukochanych zwierząt, spokojna i pogodzona z losem, 28 lipca, zaraz po zaćmieniu Księżyca.
Pochowano ją w czarnych spodniach, ukochanym czarnym golfie, kolorowym żakiecie i turbanie na głowie. Na palcu miała pierścień w kolorze chińskiej czerwieni przywieziony przez przyjaciela z jednej z podróży. Gdy przyjechali po nią ludzie z firmy pogrzebowej, z głośników rozległa się pieśń tybetańskich mnichów.
Bolesne wspomnienia
Przed śmiercią często wspominała o swoim dzieciństwie, które odcisnęło na niej bolesne piętno. Wychowywała się w ubogiej rodzinie, a gdy jej matka zachorowała, Kora wraz z siostra trafiły do domu dziecka prowadzonego przez siostry zakonne. Opowiadała o tym, jak była bita i poniżana, a opiekunki znęcały się nad nią fizycznie i psychicznie.
– Dopiero na końcu było widać, jak to w niej głęboko siedziało. W tych rozmowach w chorobie były wszystkie jej traumy. Wcześniej o tym wspominała, ale zwykle z dużym dystansem. To dzieciństwo strasznie się położyło cieniem na jej życiu - czytamy słowa Henryki Bochniarz w "Wysokich Obcasach"
Nie posiadała się ze szczęścia, kiedy pozwolono jej wrócić do domu. Niedługo jednak cieszyła się obecnością rodziców; wkrótce zmarł jej ojciec, co Kora bardzo mocno przeżyła. Jako młoda dziewczyna kilka razy podejmowała próby samobójcze. Gdy sytuacja w domu stała się nie do wytrzymania, coraz więcej czasu spędzała poza mieszkaniem, w towarzystwie przyjaciół. Uzależniła się od narkotyków, a odwyk przypłaciła depresją i kolejny raz targnęła się na swoje życie.
Ikona wolności
Sztuka stała się dla niej szansą na wyrażenie swoich artystycznych dążeń; czuła, że wreszcie znalazła swój życiowy cel, była szczęśliwa, a zespół Maanam, który stworzyła wraz ze swoim pierwszym mężem Markiem Jackowskim, dał jej możliwość samorealizacji. Odważna i niezłomna, nie szła na żadne kompromisy.
- Nie wiem, kto ukuł tę nazwę, ale do niej pasuje: "ikona wolności”. Jej działalność miała skutki polityczne. Walczyła z autorytaryzmem, głupotą, szarością - mówiła jej przyjaciółka Magdalena Środa.
Zakochana w swoich dwóch synach, wspierana przez swojego partnera, Sipowicza, przyznawała, że wreszcie jest szczęśliwa.
Walka z chorobą
Problemy zdrowotne artystki zaczęły się już w latach 90. Żaden lekarz nie postawił wówczas trafnej diagnozy; przepisywano jej środki przeciwbólowe i podejrzewano problemy z żołądkiem. Dopiero w 2013 roku dowiedziała się, że ma raka jajnika z przerzutami do otrzewnej. To ona wywalczyła, by drogi lek dla kobiet cierpiących na podobną przypadłość był refundowany. Pieniądze, które uzbierała dzięki fanom na swoje leczenie, oddała innej potrzebującej osobie.
Nawet gdy stawała się coraz słabsza, nie chciała odpoczywać - dopiero po usilnych prośbach opiekunki medycznej, Magdaleny Klorek, zrozumiała, że powinna się oszczędzać. Nie straciła jednak poczucia humoru; kiedy chodzenie zaczęło sprawiać jej trudność i poruszała się w groteskowy sposób, śmiała się, że powinna dostać Oscara, bo nikt tak dobrze nie wcieliłby się w Stephena Hawkinga.
"Nie można człowiekowi przerywać śmierci"
Pięć dni przed śmiercią Kora czuła się już bardzo źle; jej opiekunka w "Wysokich Obcasach" wyznawała, że była już gotowa na najgorsze.
- W końcu pierwszy raz powiedziałam bliskim: "Słuchajcie, usiądźmy przy niej, bo jest źle". Chwyciliśmy się za ręce, zaczęła niemiarowo oddychać. Wtedy siostra mówi do niej: "Korunia, proszę, nie zostawiaj mnie". I w tym momencie ona nagle się jakby otrząsnęła. Żyła jeszcze pięć dni.
Po tym wieczorze Klorek wyszła z siostrą Kory na zewnątrz.
- Powiedziałam jej: "Proszę cię, nie rób więcej takich rzeczy. Ja wiem, że bardzo ją kochasz i chciałabyś ją zachować, ale nie można człowiekowi przerywać śmierci. Bo jak tak mówisz, ona się miota pomiędzy. Jest po prostu rozbita".
Ramona, ukochany piesek Kory, wiedziała, że dzieje się coś niedobrego. W ostatnich dniach życia swojej właścicielki była wyjątkowo nerwowa i z trudem dawało się ją uspokoić.
– Ramona jakoś się przystosowała – mówi Sipowicz "Wysokim Obcasom" – Inne zwierzęta czuwały przy niej. Ukochana kotka Mimi, suczka Frida, której Kora uratowała życie. Ja jej odejście dopiero przeżyję. Gdy śmierć Kory dociera do mnie przez media, uderza mnie to za każdym razem, to dla mnie potworne. Nie mogę tego pojąć, bo ona była kwintesencją życia. Kora uwznioślała wszystkich.
Organek wykonuje "Czarną Madonnę" na pogrzebie Kory:
Boginie nie umierają
W nocy, kiedy odeszła, miało miejsce wiele dziwnych zjawisk, których doświadczyły osoby związane z Korą.
– Trójka ludzi już mi powiedziała, że o godz. 5.28 mieli silne przeżycia. I to naprawdę tacy ludzie... każdy z innej bajki. A jeden to już skrajny ateista i racjonalista. Zaczynam się zastanawiać, wierzyć w dziwne rzeczy - opowiada tygodnikowi Sipowicz.
- Kiedy zmarła, położyłam się chyba około północy i obudziłam się o godz. 3.33. Trzy trójki, a więc dziewiątka, a dziewiątka to koniec, zwieńczenie. A wiesz, dlaczego się obudziłam? Ponieważ przyśniło mi się, że Kora chodzi po domu i mówi: "Jestem wolna, jestem szczęśliwa" - dodaje Klorek.
W ostatnim wydaniu "Newsweeka" Magdalena Środa wspominała zaś:
– Gdy tydzień przed jej śmiercią wybierałam się na Roztocze i powiedziałam Krzysztofowi, mojemu mężowi, który dobrze znał Korę: "Jadę do niej, ona umiera", odpowiedział: "To niemożliwe. Boginie nie umierają". Odchodziła w noc, w którą wszyscy na świecie gapili się w niebo na księżyc. Symbol kobiecych mocy. Długo się chował, znikł a potem spektakularnie odsłaniał. Rozpaliliśmy "szamańskie" ognisko, postawiliśmy na łące lunetę, choć i tak gołym okiem było lepiej widać tę przemianę. Opowiadaliśmy jej o niej, trzymając za ręce, głaszcząc, szepcząc. Nie było już kontaktu, ale musiała nas słyszeć. Boginie słyszą wszystko. I nie umierają.