Sprawa z Andrzejem Dudą to nie przykład efektu Streisand. Wyjaśniamy niezwykłe zjawisko
Cały świat pisze o Andrzeju Dudzie w kontekście pozwu przeciwko Jakubowi Żulczykowi. Prezydent Polski pojawia się w nagłówkach w fatalnym dla siebie i kraju kontekście - jako osoba nazwana "debilem". Polskie media wspominają o tzw. efekcie Streisand. Jednak w tym przypadku jest to błędne określenie. Dlaczego? I czym zatem jest efekt Streisand?
Rzadko się zdarza, by o sprawach polskich pisał cały świat. Wystarczyła do tego jedynie informacja podana przez pisarza Jakuba Żulczyka, w której wyjawił, że prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko niemu za znieważenie głowy Państwa. Autor "Ślepnąć od świateł" w jednym z postów na Facebooku nazwał Andrzej Dudę "debilem". Była to odpowiedź na tweet, który Duda skierował do Joego Bidena.
Aby wiedzieć, o co chodzi, musimy się cofnąć do listopada ubiegłego roku. Prezydent Polski pogratulował wówczas Bidenowi "udanej kampanii wyborczej" i zarazem dodał, że czeka na "nominację przez Kolegium Elektorskie". Tym samym jako jeden z nielicznych światowych przywódców nie przyjął oficjalnego stanowiska wobec wygranej Bidena w wyborach. "Wszystko, co następuje od dzisiaj - doliczenie reszty głosów, głosowania elektorskie - to czysta formalność. Joe Biden jest 46. prezydentem USA. Andrzej Duda jest debilem" – skwitował wtedy Żulczyk. Sam pisarz, któremu grozi do trzech lat pozbawienia wolności za te słowa, nie krył w poniedziałek 22 marca rozbawienia z powodu faktu, że o akcie oskarżenia dowiedział się od… sprzyjającego władzy serwisu wPolityce.pl.
Skiba o aferze wokół słów Żulczyka. "Ktoś zrobił prezydentowi niedźwiedzią przysługę"
Rozsławienie określenia prezydenta na cały świat
Nie da się ukryć, że jesteśmy świadkami niebywałej sytuacji – jeśli prokuratura tym krokiem chciała pokazać, że nie wolno obrażać prezydenta Polski w internecie, to zaliczyła wielką wpadkę. Sformułowanie "Duda jest debilem" w mgnieniu oka stało się hitem w mediach społecznościowych. Na Twitterze pojawił się hasztag nawiązujący do słów Żulczyka. W wyszukiwarce Google przez jakiś czas po wpisaniu imienia i nazwiska prezydenta od razu pojawiało się słowo "debil".
Nawet anglojęzyczne media skomentowały całe zdarzenie. "The Guardian" w swoim artykule przypomniał czytelnikom, że Dudę wspiera "populistyczna prawicowa partia", a Polska "była wielokrotnie krytykowana za swoje podstawy prawne do oskarżenia o znieważenie, w tym artykuł o obrazie uczuć religijnych czy obrazę polskiej flagi lub flag innych krajów". Cóż, jak widać, nie potrzebna jest nam Polska Fundacja Narodowa, by o Polsce pisał cały świat.
Zadziałał tu efekt Streisand?
Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt związany z Dudą i Żulczykiem. W polskich mediach tu i ówdzie pojawiło się określenie, że sprawa zaczęła działać według słynnego efektu Streisand (z ang. Streisand Effect). Posłużyli się nim chociażby Tomasz Walczak w tekście dla "Super Expressu" czy Maciej Bąk na łamach serwisu Bezprawnik.pl. Także wielu internautów przywołało je w swoich wpisach na Twitterze. Nie jest to trafne przypisanie. Efekt Streisand to internetowe zjawisko, jednak o innym charakterze. Mówiąc najprościej, jak się da, występuje ono w chwili, gdy na skutek prób cenzurowania lub usuwania pewnych informacji dochodzi w krótkim czasie do rozpowszechnienia ich w sieci. Im bardziej ktoś chce coś ukryć, tym bardziej jest to widoczne.
Z działaniami prokuratury jest inaczej. Nie zamierzała ukrywać informacji o oskarżeniu. Została ona rozpowszechnione przez prawicowy serwis i było tylko kwestią czasu, aż się rozniesie. Ba, w tym przypadku wyciągnięto wypowiedź, którą napisano ponad cztery miesiące temu i od tego czasu zdążyło ją przeczytać mnóstwo osób. I dopiero teraz podjęto jakieś działania. Żulczyk do tej pory był znanym pisarzem w naszym kraju, ale teraz jego nazwisko poznał cały świat, za co może podziękować prokuraturze. Taka reklama twórczości nieczęsto się zdarza. A prawidłową analogią do tego wszystkiego wydaje się sytuacja sprzed trzech lat, gdy ustawa PiS o IPN, mająca w założeniu karać za użycie nieprawdziwego hasła "polskie obozy śmierci" rozsławiła je na cały świat.
Zanim podam prawdziwe przykłady efektu Streisand na polskim gruncie, to wyjaśnię, skąd w ogóle tak osobliwa nazwa. Jak się można domyślać, odwołuje się ona do słynnej piosenkarki i aktorki, Barbary Streisand. Na początku XXI wieku gwiazda pozwała fotografa Kennetha Adelmana na 50 mln dolarów za upublicznienie zdjęcia wybrzeża Kalifornii, wchodzącego w skład kilkunastotysięcznej kolekcji. Powód? Widać było na nim jej posiadłość.
Do czasu kiedy Streisand złożyła pozew, tylko sześć osób ściągnęło zdjęcie jej posiadłości ze strony Adelmana, w tym adwokat gwiazdy. A gdy sprawa stała się publiczna, w ciągu miesiąca wejść na tę stronę było 420 tysięcy. Pozew został oddalony i Streisand musiała zapłacić koszty prawne poniesione przez fotografa.
Przykłady efektu Streisand w Polsce
Jako pierwszy określenia "efekt Streisand" użył Mike Masnick, założyciel bloga Techdirt, gdzieś w połowie pierwszej dekady XXI wieku. Od tamtego czasu zaobserwowaliśmy wiele przykładów działania tego zjawiska internetowego w praktyce. Nie brakowało ich także w Polsce. Jednym z nich jest osławiona wpadka Kamila Durczoka z 2009 roku. Do sieci wyciekł film z przeklinającym prezenterem "Faktów". TVN próbowała zabronić rozpowszechniania nagrania, powołując się na prawa autorskie. To oczywiście nic nie dało, a sprawa nabrała tylko jeszcze większego rozgłosu. Gdy film zaczął znikać z YouTube’a, to internauci zaczęli zamieszczać go na zagranicznych serwisach pozwalających na publikację nagrań wideo.
Kolejnym przykładem, chyba nawet jeszcze lepiej oddającym działanie efektu Streisand, jest sytuacja, która miała miejsce w ubiegłym roku. 15 maja piosenka Kazika "Twój ból jest lepszy niż mój" zajęła 1. miejsce na Liście Przebojów Trójki. Wokalista Kultu śpiewa w niej, że nie podoba mu się, iż Jarosław Kaczyński postawił się ponad prawem i odwiedził cmentarz, gdy reszta Polaków nie miała takiej szansy.
Informacja o wygranej Kazika była dostępna jeszcze wieczorem wspomnianego dnia na stronie Polskiego Radia. Jednak już w następny dzień dyrektor i redaktor naczelny Trójki Tomasz Kolwaczewski wystosował oświadczenie o unieważnieniu głosowania, twierdząc, że wprowadzono do niego piosenkę spoza listy, a samo liczenie głosów było zmanipulowane. Dzięki tej decyzji utwór zaczął cieszyć się nieprawdopodobnym zainteresowaniem. Od 16 maja do 22 maja miał ponad 9 mln wyświetleń na YouTube'ie. Jedynym wygranym w tym przypadku był Kazik.
Reasumując, sprawę z Żulczykiem i Dudą nie możemy przypisywać do efektu Streisand. Ale jedno jest pewne – rozgłos wokół niej nie przynosi żadnego splendoru prezydentowi.