Tłusto, drogo i smacznie. Festiwale nie są dla oszczędnych
Cztery dni festiwalu w niełatwych warunkach pogodowych to wyzwanie. Nawet jak ktoś nie jest łasuchem, będzie szukał odpoczynku przy ciepłym posiłku. Nic dziwnego, że z roku na rok strefa gastro rośnie jak na drożdżach. Ludzie chętnie ustawiają się pod food truckami, a tanio nie jest!
Szokują cię ceny nad polskim morzem? Z oburzeniem płacisz "bajońskie" sumy za kawałek ryby na papierowej tacce? Na pewno nie będziesz zadowolony na festiwalu muzycznym, np. na Open'erze. Kosmiczne dla niektórych kwoty, jakie trzeba wydać na karnety, to dopiero początek. Jeśli nie chcesz przymierać głodem, przygotuj się na wydatki. I na sporą porcję niezdrowego jedzenia!
Ile to kosztuje?
Najtańszą (i najpopularniejszą!) opcją są znane wszystkim frytki belgijskie. Po kawałki słonych ziemniaków z głębokiego tłuszczu zawsze czeka grupka głodomorów. "Najkrócej się czeka!', "Nie chcę ryzykować i brać czegoś, czego nie znam" - słyszę od ludzi w kolejce. Za porcję trzeba zapłacić 18 złotych. Czy jest coś tańszego? Tylko owoce w czekoladzie. Jedna gruszka maczana w czekoladzie: 13 złotych.
Jeszcze kilka lat temu tu i ówdzie podczas Open'era można było zobaczyć busa oferującego zdrowe sałatki. Niestety, zdrowe, niskokaloryczne posiłki to nie jest to, czego szukają uczestnicy festiwalu. Najwięcej jest tutaj hamburgerów z absolutnie wszystkimi możliwymi dodatkami, nieco egzotycznych kuchni (pierożki z Azji, kuchnia z Ameryki Południowej)
, a od pewnego czasu popularny staje się (także mój faworyt) langosz - węgierski street food, drożdżowy placek z głębokiego tłuszczu (od 20 do 30 złotych).
To, co kiedyś było ciekawostką, jak food truck z prawdziwym piecem do pizzy, tu jest w kilku wersjach. Za placek z jednym dodatkiem płaci się minimum 29 złotych. Najbardziej kontorwersyjna wydaje się cena zapiekanek - popularny dwie dekady temu street food na Open'erze próbuje przeżyć renesans. Czy się uda? Wątpliwe, bo za płaską bagietkę z pomidorami musielibyśmy zapłacić... znowu niemal 30 złotych.
A alkohol? Za kieliszek wina trzeba zapłacić ok. 13 złotych, za szota "czegoś mocniejszego" 14 złotych, szklanka piwa do 10 złotych. Woda? 6 złotych - w końcu jesteśmy na lotnisku.
A smak?
Z tym jest różnie. Widziałam, jak niemal niedojedzony pad thai lądował w śmietniku, bo okazał się "makaronem z sosem sojowym". Poza tym, bądźmy szczerzy: wielka impreza na tysiące głodnych ludzi wymaga skrótów i ekspresowej obsługi. Nie możemy się zatem spodziewać najwyższej klasy posiłków. Czy to oznacza, że musimy płacić dużo pieniędzy za średnie i niezdrowe jedzenie? No cóż, może lepiej zaciskać pasa. Codzienne burgery, frytki, langosze i pizze dla nikogo nie mogą skończyć sie dobrze!
Opcje wegańskie i wegetariańskie stanowią już niemal 30% całej oferty gastronomicznej na festiwalu.