W warszawskiej agencji towarzyskiej gościły największe sławy. "Przychodził z uczestnikami programu i nie chciał płacić za seks"
Były gangster z grupy pruszkowskiej wsadził kij w mrowisko, przeprowadzając wywiad-rzekę z burdelmamą agencji "Rasputin". Kobieta ujawniła, że widok celebryty czy jurora z talent show wpadającego na "dziewczynki" nie był niczym wyjątkowym.
Jarosław "Chińczyk" Maringe z gangstera grupy pruszkowskiej zamienił się w dziennikarza śledczego, odsłaniającego kulisy funkcjonowania niesławnej agencji towarzyskiej "Rasputin". Samozwańczy "król polskiego narkobiznesu" (taki tytuł nosiła jego poprzednia książka) w wywiadzie-rzece "Chińczyk demaskuje. Kroniki rozpusty" pokazał mroczne oblicze warszawskich celebrytów, aktorów i gwiazd telewizji.
Główną rozmówczynią "Chińczyka" była Dorota B. (ps. "Dolores"), która prowadziła wymienioną agencję towarzyską, w związku z czym skazana została za kierowanie grupą przestępczą oraz sutenerstwo.
"Dolores" opowiadając o gościach "Rasputina" nie ukrywała, że chodzi o nazwiska z pierwszych stron gazet: celebrytów, piosenkarzy, jurorów z telewizyjnych programów. Jeden z nich podobno często wpadał do "Rasputina" sam lub z uczestnikami i uważał się za gwiazdę, która nie musi płacić za seks.
Na zdjęciu: Jarosław Maringe, pseudonim "Chińczyk"
Inny celebryta, autor popularnych piosenek, próbował ukryć swoją tożsamość czapką, szalikiem i ciemnymi okularami.
W opowieściach "Dolores" pojawiają się ponadto sławni aktorzy, którzy urządzali w "Rasputinie" regularne imprezy. Goście nie stronili od narkotyków i mieli osobliwe upodobania. Jeden z aktorów był podobno stałym klientem pewnej Białorusinki z grzybicą stóp.
Jak zapewnia wydawca książki "Chińczyk demaskuje. Kroniki rozpusty", Maringe "w nowej roli dziennikarza śledczego czuje się bardzo dobrze, bo warszawski świat przestępczy zna od podszewki i nie jest typem człowieka, który łatwo wierzy we wszystko, co rozmówca mu powie. To doświadczenie, chwilami cenniejsze od studiów dziennikarskich na najlepszym uniwersytecie, daje Jarosławowi Maringe przewagę nad zawodowymi dziennikarzami śledczymi. Autor nie zabiega o niczyje względy, bo jak sam lubi powtarzać, zdążył się dorobić i nie są mu one już do niczego potrzebne".