Żona Kamila Stocha zażartowała z wpisu Kingi Rusin. Zrelacjonowała podróż do Afryki
Relacja Kingi Rusin z gwiazdorskiej imprezy błyskawicznie obiegła media, także te społecznościowe. Doczekała się też dowcipnych komentarzy.
Kinga Rusin zachowała się jak każdy z nas, gdyby trafił na imprezę ze swoimi idolami. Dziennikarka znalazła się na oscarowym przyjęciu organizowanym przez Beyonce i Jay-Z. W mediach społecznościowych szczegółowo zrelacjonowała imprezę. Post Rusin z Instagrama cieszył się olbrzymią popularnością. Napisały o nim między innymi People czy Daily Mail. Najwyraźniej jednak rosnące zainteresowanie przerosło polską dziennikarkę, bo w nocy z wtorku na środę wpis usunęła.
"Chowam go do archiwum. To było szaleństwo, którego nie przewidziałam. Czas odpocząć i trochę się wyspać - w ciągu ostatnich dni spałam raptem parę godzin" - wyjaśniła w nowym poście, pod którym zablokowała możliwość komentowania.
Wpis mimo wszystko "zaczął żyć swoim życiem". Jak często bywa w przypadku pełnych emocji wypowiedzi gwiazd, tak i wpis dziennikarki stał się obiektem internetowych żartów. W sieci zdążyły się pojawić już nawet memy na temat entuzjastycznej relacji. Jak się okazało, wpis stał się „inspiracją” dla innych celebrytów.
Na fali zainteresowania wokół głośnego wpisu Kingi Rusin swoją relacją z wyjazdu postanowiła podzielić się żona Kamila Stocha, Ewa Bilan-Stoch. Zażartowała z imprezowej relacji, kopiując niemal całą treść, zmieniając jedynie miejsce i bohaterów.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
- Podczas ostatniej podróży do Afryki rozmawiałam z moją bratową o butach, a raczej ich braku u sporej części społeczeństwa, Masaj uczył mnie tradycyjnego tańca, choć nie przypuszczał, że znam kogoś, kto skacze równie wysoko. Wiem, to brzmi niewiarygodnie, ale zacznę od początku. Dwie drogi na krzyż, niezliczona ilość czegoś, co nazwalibyście barakami i około 50 tysięcy mieszkańców. Kilka lat temu pokazałam bliskim zdjęcia z Afryki, a ta kobieta była tak wyjątkowa, że teraz w 2020 r. moja bratowa, mijając tysiące twarzy nagle mówi: "to ta piękność z twojego zdjęcia!". Spotkanie z Faridah było jak znalezienie igły w stogu siana. Mając bliskich obok chciałam pomóc im zrozumieć, dlaczego tak kocham to miejsce. Miejsce, gdzie możesz zaszaleć po prostu tam będąc, ale na pewno nie możesz się wyluzować, zwłaszcza kiedy jak cień podążają za tobą ludzie z najgorszymi chorobami tego świata. Luz jest na plaży. Miejscowe dzieci, najpierw troje, potem kilkanaścioro, recytują swoje imiona, które trudno zapamiętać i uczą mnie układu choreograficznego do jakiejś zabawy, która okazuje się odpowiednikiem tego, co znam z dzieciństwa. Bawimy się do białego... wróć! do zmroku, bo kiedy robi się ciemno, na plaży nie jest bezpiecznie, a dzieci muszą jeszcze wrócić do domów w buszu. Panuje tam totalna ciemność, nikt nie robi zdjęć. W wiosce każdy chwali mój ubiór, czują dumę kiedy biała nosi afrykańskie wzory. Ja nie wiem co czuć, widząc kilkulatka w polarku w bałwanki, pożółkłe od użytkowania, kiedy temperatura przekracza 30 stopni w cieniu. Uśmiechnięci żyją tak skromnie, że rozdaję im większość moich ubrań. Proszą o szampon, tabletki przeciwbólowe, podpaski, tampony i "wszystko, co mi zostanie". Totalne szaleństwo, posyłają mi takie uśmiechy, że moja dusza płacze ze szczęścia. Prawdziwy popis daje odpowiednik kogoś, kogo znacie jako organista w kościele. Gra na puszce po nieznanym mi napoju, wypełnionej jakimś ziarnem i na pustym baniaku po oleju, w który uderza patykiem. Wszyscy ludzie śpiewają i tańczą z radości. Na dodatek Kamil Stoch pisze do mnie, że cieszy się tym razem ze mną i nie może się doczekać aż mnie zobaczy. Ot, zwykła wycieczka - czytamy we wpisie.