Aż chce się płakać. Opisała jej ostatnie chwile
Szwagierka Whitney Houston zdradziła, jak wyglądały ostatnie chwile nieodżałowanej gwiazdy. Wyznanie rzuca nowe światło na śmierć piosenkarki.
Wydawało się, że o śmierci Whitney Houston powiedziano już wszystko. Jedna z największych gwiazd popu w historii show-biznesu odeszła 11 lutego 2012 r.
Jej ciało znaleziono dzień później w wannie pokoju hotelowego w Beverly Hills. W styczniu 2020 r. wypłynął raport z sekcji zwłok Whitney.
Jak mogliśmy w nim przeczytać, na jej ciele znaleziono ślady po igłach. Ponoć miała perukę przyszytą do jej prawdziwych włosów i brak aż 11 zębów. Zamiast nich nosiła protezę.
"Uwielbiam Whitney Houston i Edytę Górniak. Kiedyś też będę wysoko śpiewał"
Teraz do tamtych dramatycznych chwili wróciła na łamach "National Enquirer" szwagierka zmarłej
- Całymi dniami siedziała zamknięta w sypialni w kałużach moczu, paląc crack. Nawet się nie myła, a podczas transów narkotycznych sama się okalecza. Gdy trzeźwiała, mówiła, że zaatakował ją diabeł - wspomina kobieta.
To wyjątkowo przygnębiający koniec wielkiej diwy. Whitney Houston była legendą muzyki. Jako pierwsza afroamerykańska piosenkarka była puszczana w MTV i zdobyła setki nagród. Popularność i sława nie uchroniły jej przed problemami. Gdyby nie tragiczna śmierć, gwiazda odchodziłaby w tym roku 57. urodziny.
Mając za matkę chrzestną Arethę Franklin, Houston była skazana na sukces. Wychowywała się w katolickiej rodzinie i jako dziecko śpiewała w zespole gospel.
Dopiero w filmie dokumentalnym z 2018 r. "Whitney" na światło dzienne wyszła sprawa molestowania seksualnego dziewczynki przez jedną z członkiń rodziny.
Przez traumę z dzieciństwa oraz toksyczny związek z Bobbym Brownem gwiazda wpadła w spiralę uzależnień i przemocy.