"Bitwa braci". O tym wątku z życiorysu Williama i Harry'ego media nie lubią pisać
Rozważny i odpowiedzialny William, przyszły monarcha. A z drugiej strony krnąbrny, sprawiający kłopoty lekkoduch, uciekinier z rodziny królewskiej - Harry. Takim obrazem dwóch braci karmią nas media. Jednak nijak ma się to do prawdy! Nic dziwnego, że młodszy z braci w końcu powiedział "dość!".
Robert Lacey najwybitniejszy znawca tematu, kronikarz współczesnych losów rodziny królewskiej, historyczny konsultant słynnego serialu "The Crown" w swojej najnowszej książce "Bitwa braci" przygląda się źródłom konfliktu dwóch niegdyś bliskich sobie wnuków królowej.
W jednym z rozdziałów przytacza dziś zapomnianą historię, gdy Harry miał zaledwie 13, a William 15 lat. Wtedy zwykło się uważać młodszego z braci za tego, który sprawia problemy wychowawcze, lubi imprezy, nie interesuje się dworską etykietą. William, który w tych wszystkich imprezach towarzyszył Harry'emu, został nietknięty przez media i opinię publiczną.
Obaj dorastali przygotowywani do swoich ról: przyszłego króla i tego "zapasowego". Ten układ mógł trwać tylko do czasu. Pojawienie się Meghan zmieniło wszystko. W pierwszej części rozmowy z WP Robert Lacey tłumaczy, na czym naprawdę polega konflikt obu braci i opowiada na najważniejsze pytanie: czy pojednanie jest jeszcze możliwe?
Basia Żelazko, WP: W swojej książce rzucił pan kompletnie nowe światło na relację księcia Williama i Harry’ego w okresie ich dorastania.
Robert Lacey: Pisząc tę książkę, miałem dwa cele. Po pierwsze znaleźć balans między dwoma braćmi, a także ich żonami, po drugie cofnąć się w czasie i poszukać początków i nie dać się omamić aktualnymi konfliktami.
Co wydarzyło się w przeszłości?
Gdy cofniemy się niemal do początku życia tych chłopców, zrozumiemy, jak byli indoktrynowani tym, jak mają wyglądać ich przyszłe role. William miał zostać królem, a Harry był zapasowym, śmieszkiem, numerem dwa. I to już wtedy miało na nich wpływ. Gdy mały Harry dokazywał i niania zwróciła mu uwagę, opowiedział: "Nie muszę się zachowywać, ja nie będę królem!" Według mnie ten sztywny podział na role miał ogromny psychologiczny wpływ na całe ich dorastanie. Mówi się, że to William był tym niesfornym dzieckiem, ale odkąd poznał swoje przeznaczenie, zaczął się zmieniać.
Czym była dla księcia ta wiedza?
W swojej książce nadany odgórnie Williamowi jego los nazywam liną ratunkową, wsparciem. Ma przed sobą wielki cel – być w przyszłości monarchą. I przygotowuje się do tego celu sumiennie. Nawet gdy chodziło o jego przyszłą żonę.
William bardzo długo zwlekał z oświadczynami. Kate została wybrana pod kątem bycia odpowiednią królową?
Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że się kochają i są sobie szczerze oddani. Ale na początku ich związku był element castingu. Nawet gdy odnalazł już odpowiednią kandydatkę i tak postanowił poddać ją próbie, żeby mieć pewność, że będzie odpowiednia do tego "zadania" i że będzie tego chciała. Moim zdaniem stworzyli niezwykły związek, który przekonał Wielką Brytanię i resztę świata, że będą świetnymi królem i królową. A to przecież nie jest łatwe zadanie!
Więc całe życie Williama jest podporządkowane jednemu celowi.
To, co William wyniósł ze swojego dzieciństwa, to waga służby, obowiązków. To dawało mu siłę, motywację w chwilach, gdy jego życie się komplikowało.
A co wyniósł Harry?
On pobrał inną lekcję. Zrozumiał, że on i jego starszy brat byli owocami zaaranżowanego małżeństwa bez miłości. O ile Karol i Diana początkowo naprawdę się starali, to jednak w obliczu jego przywiązania do Camilli nie mieli szans. Więc Harry ze swojego dzieciństwa wyniósł kompletnie inną naukę: liczy się tylko miłość. I oto mamy ten klasyczny konflikt miłości z obowiązkiem.
Nie pierwszy raz w rodzinie królewskiej.
Wydarzył się już w 1936 roku, gdy Edward VIII abdykował dla swojej miłości (Wallis Simpson – przyp. B. Ż.). To ciągły wątek - księżniczka Małgorzata, też musiała stanąć przed podobną decyzją. A skoro już o niej mowa, powiedzmy o kolejnej idei, dość okrutnej – idei "zapasowego".
Książę William, księżna Kate i książę Harry znowu razem
"Zapasowego"?
Tak jak William jest następcą tronu, Harry jest tym "zapasowym". Gdy byli małymi dziećmi, to nie miało znaczenia. Tak jak gdy Elżbieta i Małgorzata w latach 40. były małymi dziewczynkami, równymi sobie. Ale w momencie objęcia tronu przez ich ojca, Elżbieta stawała się coraz ważniejsza, a Małgorzata przeciwnie. Za każdym razem, gdy następca tronu ma potomka, ten "zapasowy" spada na coraz dalsze lokaty. To okrutna zasada monarchii. Ale dla Harry’ego to miało jedną zaletę.
Jaką?
Jako ten "zapasowy" mógł wyruszyć na wojnę. William desperacko pragnął wziąć udział w jakiejś wojnie, ale dla następcy tronu to jest po prostu niemożliwe. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której wróg wie, że gdzieś na polu bitwy jest przyszły król.
To zbyt niebezpieczne dla monarchii.
Dokładnie. Oczywiście to tak samo niebezpieczne dla "zapasowego", ale zarówno księciu Andrzejowi wolno było wyruszyć na Falklandy, tak i Harry’emu pozwolono lecieć do Afganistanu. Co ciekawe, podczas ostatniego Dnia Pamięci ani Andrew, ani Harry nie mogli złożyć oficjalnych wieńców.
Gdy William i Harry byli nastolatkami, czy wtedy odczuwali już różnice między rolami, jakie zostały im przeznaczone?
Obaj uświadomili sobie stereotyp, który nimi rządzi, ich role w tym – nazwijmy to – dramacie. W Wielkiej Brytanii jest taka dziecięca rymowanka: "Kto jest panem na zamku, a kto jest hultajem? (oryg. "who is the king of the castle, and who is the dirty rascal?") Więc jeśli jedna osoba jest królem, druga musi być tym hultajem. Zatem gdy Harry miał swoje przygody z alkoholem, nikt wtedy nie powiedział: "on ma zaledwie 13 lat! Kto zorganizował te imprezy, przyniósł alkohol? Kto mu dał taki przykład?". Żadne oskarżenie nie padło wtedy na Williama.
Dlaczego?
Dla brytyjskiej monarchii, dla całego społeczeństwa, ale też dla mediów niezwykle ważne było, by nie krytykować królowej ani następcy tronu. A to oznacza, że jeśli nie możemy krytykować jednej strony, to musimy skrytykować tę drugą. I to jest moment, gdy jednym z obowiązków "zapasowego" jest bycie chłopcem do bicia. Harry dobrze to znosił, grał takiego błazna. Gdy Kate poślubiła Williama, dalej grał tę rolę w ich trójce. Do czasu poznania Meghan.
Czy myśli pan, że nawet dziś istnieje jakiś układ, głównie w mediach, który kreuje Williama na tego dobrego, a Harry’ego na tego złego?
Tak. Ale myślę, że jest różnica między brytyjskimi a amerykańskimi mediami. W tych pierwszych czarnymi charakterami są Harry i Meghan. A kiedyś to on był jednym z najpopularniejszych członków rodziny królewskiej, wygrywał w sondażach. Teraz jest pod kreską, ludzie go nie lubią prawie tak, jak księcia Andrzeja. Na tej lokacie dołączyła do niego Meghan. A gdy wzięli ślub, byli na szczycie, gwiazdy rocka! Zupełnie na odwrót jest w Stanach. Tam ludzie stanęli po stronie księżnej, uważają, że jest ofiarą, współczują jej. Postrzegają ten konflikt jako walkę demokracji ze skostniałą brytyjską monarchią. To przywodzi na myśl rok 1776 (ogłoszenie niezależności Stanów Zjednoczonych od Wielkiej Brytanii – przyp. B. Ż.).
W swojej książce traktuje pan sprawiedliwie obie ze stron.
Miałem dylemat podczas jej pisania. Bo moi brytyjscy redaktorzy, gdy czytali, że krytykuję Meghan, byli zachwyceni, a amerykańscy już nie. Gdy ludzie w Wielkiej Brytanii oglądali wywiad u Oprah i usłyszeli, że Kate doprowadziła Meghan do płaczu, cieszyli się! A w Ameryce reakcje były oczywiście odwrotne.
Rozłam między braćmi jest faktem?
Pogrzeb księcia Filipa sprawił, że już nikt nie może temu zaprzeczyć. Rozłam jest tak wielki, że dwaj bracia nie mogli iść ramię w ramię za trumną dziadka, że musiał między nimi iść ich kuzyn Peter Philips. Gdy zaczynałem pisać tę książkę dwa lata temu, wiele osób mówiło mi "nie ma żadnego rozłamu, Harry po prostu chce żyć swoim życiem w Ameryce" i ja sam nie byłem pewien. Ale gdy zacząłem się temu przyglądać, badać korzenie różnic między braćmi, to stało się bardzo wyraźne. W dodatku mamy to trujące zabarwienie rasizmem.
Czy według pana Harry przyleci do Londynu na rocznicę śmierci księżnej Diany, by odsłonić jej statuę?
Trudno powiedzieć. Ale jego matka jest bardzo ważną częścią jego tożsamości. To zarazem pierwsze, jak i ostatnie ogniwo łączące go z Williamem. Pomysł tej rzeźby powstał, zanim między nimi się popsuło. Ale może to będzie początek poprawy ich relacji? To naprawdę duży projekt: statua, przemianowane ogrody, to całkiem nowe miejsce pielgrzymek. Myślę, że obaj tam będą. Meghan oczywiście będzie nieobecna, będzie mieć noworodka jako alibi.
To bardzo wiarygodne alibi.
Tak, bardzo autentyczne. I pewnie obie strony są za nie bardzo wdzięczne. Możliwe, że znowu zobaczymy taki obrazek, jak wtedy, gdy Harry, będąc bez Meghan, czuł się bardzo swobodnie z Williamem i Kate po pogrzebie dziadka. Wyobrażam sobie, że będzie tam Kate, by znowu odegrać rolę łączniczki między braćmi. I pewnie obecne będą także dzieci Williama. Czy książę Karol tam będzie, po tym, jak traktował swoją pierwszą żonę? Myślę, że możemy być całkiem pewni, że Camilla będzie w jakiejś dalekiej służbowej podróży. Oczywiście nikt nie oczekuje, że królowa zaszczyci swoją obecnością ten dzień.
Jaką wagę będzie mieć to wydarzenie?
To jest coś, co bracia stworzyli razem, zupełnie od podstaw. Gdyby ktoś 20 lat temu powiedział, że w Kensington powstanie ogród dedykowany Dianie, z jej rzeźbą, nie uwierzylibyśmy. W końcu Diana była buntowniczką! Ale ci dwaj mężczyźni przywrócili ją do centrum historii brytyjskiej rodziny królewskiej i jej tożsamości. Statua to coś bardzo staromodnego, ale czy można wyobrazić sobie coś bardziej obrazowego? Przyciąga ludzi, którzy będą na nią patrzeć, podziwiać. Są ludzie, którzy dzisiaj twierdzą, że Harry nie przyjedzie. Nie chcę zgadywać, ale pamiętajmy, że jedną z rzeczy, o które bracia walczą, jest dziedzictwo księżnej Diany. O to, który z nich jest jej "lepszym" synem i który lepiej krzewi jej wartości.