Byli świadkami wypadku księżnej Diany. Po latach udzielili wywiadu
Ich historia jest prawdopodobnie najlepszym przykładem, że teorie spiskowe mogą pojawić się w każdej chwili. Od śmierci księżnej Diany minęły 22 lata. Już dawno ustalono, co było przyczyną tragicznego wypadku. Aż tu nagle z dziennikarzami postanowili rozmawiać… świadkowie tamtych wydarzeń.
Robin i Jack Firestone uważają, że śmierć Diany "nie była wypadkiem". Para rozmawiała na ten temat z dziennikarzami express.co.uk. Przyznają, że sierpniowej nocy 1997 roku jechali tunelem Pont de' l'Alma w stronę swojego hotelu. Kilka minut wcześniej rozbił się tam samochód prowadzony przez Henri Paula, a pasażerami byli Diana, jej kochanek - Dodi Fayed i jego ochroniarz - Trevor Rees-Jones.
Zobacz: Ostatnie słowa księżnej Diany. Wspomnienia strażaka
Firestonowie wspominają, że widzieli na miejscu "dziwnie zaparkowane" dwa samochody. Dopiero następnego ranka zrozumieli, czego byli świadkami. Zgłosili się więc na policję, by złożyć zeznania. Robin wspomina w rozmowie z "Express": - Poszliśmy na posterunek i powiedzieliśmy, że jechaliśmy poprzedniej nocy tunelem i że chcemy złożyć swoje zeznania. Bez zawahania powiedzieli, że mają już wystarczająco dużo świadków i mamy się o nic nie martwić.
- Ogłupieliśmy. Zginęła najsłynniejsza kobieta na świecie, a oni stwierdzili, że nie będą rozmawiać ze świadkami – dodaje Firestone.
Małżeństwo uważa, że nikt nie chciał z nimi rozmawiać dlatego, że ich zeznania byłyby zbyt kontrowersyjne. Firestonowie nigdy nie stanęli przed sądem jako świadkowie. Prawnicy Mohameda Fayeda, ojca Dodiego, skontaktowali się jednak z nimi, by wysłuchać ich wersji wydarzeń. Na nic się jednak to zdało. Robi Firestone uważa, że ani Anglicy, ani Francuzi nie brali ich historii na poważnie.
We wrześniu 1999 roku francuski sędzia Herve Stephan odrzucił oskarżenia pod adresem 9 fotografów i reportera, którzy wtedy jechali za Dianą, by zrobić jej zdjęcia. Uznano, że przyczyną wypadku była nadmierna prędkość i fakt, że kierowca Henri Paul był pod wpływem narkotyków. Wiadomo też, że żaden z pasażerów nie miał zapiętych pasów bezpieczeństwa.
Sprawa już dawno jest wyjaśniona i zamknięta. Tymczasem Firestonowie opowiadają w mediach, że boją się o swoje życie. Dlaczego? Sądzą, że ich kontrowersyjne zeznanie (nigdy nie przyjęte oficjalnie przez policję) może ściągnąć na nich kłopoty. Sugerują w końcu, że w śmierć Diany zamieszani byli jacyś podejrzani kierowcy tych dwóch zaparkowanych samochodów.
- Śmierć Diany nie była wypadkiem, a zachowanie urzędników i rządzących tylko potwierdza, że coś innego się wydarzyło. Wypadek był tylko przykrywką – opowiadają, choć brzmią podobnie jak osoby, które widziały UFO.
Bez cienia zażenowania przyznali też dziennikarzom, że mają nadzieję, że za kilka lat książę William będzie chciał dokładnie wiedzieć, co się stało jego matce i być może wyciągnie jakieś konsekwencje. Tymczasem oni mieszkają na strzeżonym osiedlu. Co więcej, Jack Firestone ma nadzieję, że kiedyś ktoś napisze scenariusz filmowy na podstawie ich historii. Oby nie.