"Demonstracje pod sądami nic nie zmieniają". Młodzi Polacy wybrali Open'era
"Politycy i prezydent i tak zrobią - niestety - to co chcą. A Open'er? To miejsce, gdzie można się pozytywnie naładować - mówi Jarek, który przyjechał na festiwal.
Kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie na wybiegu można zobaczyć pokaz mody, toczyła się debata o przyszłości Unii Europejskiej. O sukcesie frekwencyjnym mogli mówić tylko ci pierwsi. Euroentuzjaści na pocieszenie dodawali, że i tak nie jest źle, bo obawiali się, że zapełnią nie więcej niż dwa pierwsze rzędy.
Olga jest studentką. Pochodzi z Konstancina, studiuje logistykę w Warszawie. Na festiwalu ma dość karkołomne zdanie. Namawia open'erowiczów do zdjęć. A dokładniej do zdjęć w instagramowej ramce oznaczonych hashtagiem #UEandme. Takie zdjęcie trzeba następnie umieścić na swoim profilu na Instagramie. W zamian można dostać od Unii wianek. I chyba ten wianek to średni wabik, bo Oldze - lat niewiele powyżej dwudziestu - udało się do zdjęcia z Komisją Europejską namówić zaledwie kilkadziesiąt osób. Najchętniej fotografują się młode dziewczyny.
Niestety niektórzy zdjęcie zrobili, na Instagram dali, wianek zabrali i po chwili fotografię skasowali. Magia liczb, że hashtag udostępniono już 37 milionów razy jakoś ich nie przekonała.
- Chyba ludzie nie chcą się angażować. Zresztą tu dużo osób Unii nie lubi. Idą i coś z daleka krzyczą, że lepiej tego nie powtarzać. Ale ja lubię swoją pracę, bo mam kontakt z ludźmi. Zresztą dzisiaj też jest spokojniej, bo przyjechało dużo starszych ludzi na Depeche Mode - dodaje Olga.
Czy poza Open'erem również angażuje się w promowanie Unii? Różnie, bo pracuje jako hostessa.
- Dużo osób na roku korzysta z dofinansowania, Erasmusa, ale gdyby nie było Unii, byłoby pewnie co innego. O polityce zresztą ze znajomymi nie rozmawiamy - dodaje Olga.
Sądy, o które Polskę tak upomina Bruksela? Temat udało się poruszyć, gdy do rozmowy włączył się 33-letni Tomek, który również pracuje na rzecz Komisji Europejskiej podczas Open'era. Zapewnia, że nawet protestował w ich obronie.
- Ale proszę napisać, że prywatnie - zapewnia.
70 tysięcy ludzi każdego dnia
Tegoroczny Open'er bije rekordy. Na festiwal w Gdyni po raz pierwszy w historii sprzedano wszystkie bilety. Jednego dnia na teren lotniska, gdzie odbywa się impreza, wchodzi nawet 70 tysięcy osób.
Mikołaj Ziółkowski, organizator imprezy przyznaje, że mogłoby ich być nawet o 10 tysięcy więcej, ale to nie o to w tym biznesie chodzi.
- Ważny jest też komfort tych, którzy w tym wydarzeniu uczestniczą, dlatego nie zwiększaliśmy puli biletów.
Gigantyczna liczba festiwalowiczów wymaga również ogromnej obsługi. Wolontariusze i pracownicy związani z bezpieczeństwem imprezy są wszędzie. Przeprowadzają nawet festiwalowiczów przez przejścia dla pieszych. W kierowaniu ruchem pomaga im także straż miejska. Policji, która pilnowałaby open'erowiczów - niczym Marszu Niepodległości - nie uświadczysz. Co najwyżej w drodze na festiwal możesz spotkać patrol drogówki, leniwie odpoczywający w radiowozie.
Mimo braku służb mundurowych, na imprezie można czuć się naprawdę bezpiecznie. Nie widać bijatyk, czy zataczających się z powodu wypitego alkoholu ludzi...
Moda za 59,99 zł
Na Open'erze bowiem od międzypokoleniowego mordobicia - bo ktoś na kogoś krzywo spojrzał po kilku piwach - ważniejsza jest moda.
Po pierwsze to moda na jedzenie. Szczególnie jeśli w nazwie lokalu jest vege. Ten rodzaj menu skutecznie wyeliminował zapach smażonej kiełbasy i gotowanych pierogów z Open'era.
Także w warstwie wizualnej trzeba być uważnym
Niezmiennie szyku młodym dziewczynom dodają kolorowe wianki i usta pomalowane na mocną czerwień. Modni panowie dodają sobie szyku kapelusikami z sieciówki za 59,99 zł sztuka, choć zdarzają się też tacy, którzy przebierają się za hot-dogi. I to też specjalnie nikogo nie dziwi.
Na festiwalu jest nawet specjalna strefa "Fashion", gdzie można zobaczyć kolekcje młodych projektantów i projektantek. Jak piszą organizatorzy "choć są bardzo różni, wszystkich cechuje świeże spojrzenie i oryginalne koncepcje, a publiczność festiwalu nie wywołuje u nich tremy".
Festiwalowy pokaz mody przyciąga, bo jest krótki, zajmuje tylko kilka minut i można na niego wpaść w przerwie między koncertami lub pomiędzy wizytami w gastrostrefie. Stąd też i frekwencja dopisuje organizatorom, a miejsce wokół wybiegu szczelnie wypełnia publika.
Mieliście być ponad tym gównem!
Na wysoką frekwencję liczyli także twórcy Open'era obywatelskiego. To nowy projekt na festiwalu. Przez 3 dni w namiocie Let’s Talk można wziąć udział w trzech debatach na temat: Unii Europejskiej, praw i wolności obywatelskich oraz samorządów. Oczywiście z Open’erowej perspektywy.
Niestety środowa dyskusja o przyszłości Unii nie porwała tłumów, a pierwsze baty organizatorzy zebrali zanim w ogóle się zaczęła.
"Miałem nadzieję, że chociaż takie miejsca jak opener nie będą smrodzić polityką(...)Nawet nie można pojechać na festiwal który jest ponad tym gównem" - wylał swój żal na oficjalnym profilu facebookowym Open'era - hary_hary.
"Dlatego nie pojechałem w tym rokoku po 5 latach na opka bo zaczyna się tam polityka wtrącać jeszcze lewacka"- wtórowała mu elgrecess (zachowano oryginalną pisownię).
Dlaczego młodzi tak nienawidzą Unii?
Mikołaj Ziółkowski, szef Openera, bił się podczas dyskusji w pierś, że to wina samej Brukseli, ale też jego osobista.
- Ludzie w wieku 15 -25 lat to jest core tego festiwalu i najważniejsza dla Openera grupa. I dla tych ludzi Europa nie jest ważna. Wypada o niej wręcz powiedzieć coś złego. To dlatego, że w Europie nie mówimy o wartościach, o wielkiej idei, które są dla tych ludzi ważne. A mówimy o drogach, które ich nie obchodzą.
Zdaniem Ziółkowskiego z języka młodych ludzi zniknęły też słowa takie jak współpraca, pluralizm. Zastąpiło je słowo konflikt.
- Musimy więc ludziom na Openerze powiedzieć. Musimy ich ostrzec, że nie ma dziś alternatywy dla Unii. Musi to usłyszeć także moja córka, która ma 16 lat. Po to ta Unia powstała, byśmy nie siedzieli w okopach i nie strzelali do siebie - dodaje dramatycznie Ziółkowski.
Marek Prawda, dyrektor przedstawicielstwa w Komisji Europejskiej podczas tej samej openerowej dyskusji też przyznał, że od 10 lat o Unii mówi się najczęściej tylko źle.
- Dlatego Unia musi przejść do trybu zajmowania się realnymi problemami ludzi. Innego sposób na promowanie tej idei nie ma - dodaje Prawda.
Czy się uda? Trudno powiedzieć, bo wzniosłe słowa nie wywołały fali entuzjazmu wśród publiczności. Na sali panowało raczej złowrogie milczenie.
Debatę uznano mimo to za sukces, bo organizatorzy obawiali się, że uda się podczas niej zająć z dwa rzędy ławek. Udało się trochę więcej, choć tak niewielu fanów nie zgromadził chyba żaden z koncertów...Znacznie ciaśniej było w kolejkach po.... belgijskie frytki za kilkanaście złotych.
Czarny protest? Popieram!
Czy to oznacza, że młodzi openerowicze o Unii, wartościach i polityce chcą w ogóle nie chcą rozmawiać?
Ania i Magda przyznają, że niekoniecznie, bo polityka atakuje ich każdego dnia. Podczas festiwalu dziewczyny zrobiły sobie nawet zdjęcie na tle napisu Opener Obywatelski. Co prawda zrobiły fotkę, bo napis fajnie świecił, a nie że był obywatelski. No, ale to już coś.
- Wystarczy włączyć radio w samochodzie. Co godzinę są wiadomości. Człowiek ma dość - mówi Ania, koło 30-stki. Na festiwal przyjechała z koleżankami z Bydgoszczy i Torunia.
- Na Openerze od tego wszystkiego się ucieka - mówi towarzysząca jej Magda.
Gdy pytam o uliczne protesty w sprawie sądów, dziewczyny milkną i po chwili zaczynają opowiadać szkolne formułki, że sąd jest ważny.
Magdę zirytowało jednak to, gdy politycy prawicy zaczęli majstrować przy aborcji. - Dlatego popieram czarne protesty - mówi bez wahania dziewczyna.
Sądowe protesty - szczególnie te w obronie Sądu Najwyższego nie uszły uwadze także Iwony. Na co dzień pracuje w kancelarii prawnej koło Warszawy.
Na pytanie dlaczego jest tu, a nie na ulicy w obronie "sędziowskiej kasty", ma prostą odpowiedź:
- Bilety kupowaliśmy w grudniu. Nikt nie mógł przewidzieć, że do czegoś takiego dojdzie - przyznaje Iwona. - Poza tym na festiwal przyjdzie Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich, który o sądach będzie mówił ludziom, z którymi w innym miejscu z pewnością by się nie spotkał. Ja też wybieram się na to spotkanie.
Jarek, pracownik jednej z międzynarodowych korporacji, który również przyjechał na festiwal, kupując bilet pół roku wcześniej przyznaje z pewnym poczuciem bezradności:
- Mam wrażenie, że demonstracje pod sądami nic nie zmieniają, politycy i prezydent i tak zrobią - niestety - to co chcą. A Opener? To miejsce, gdzie można się pozytywnie naładować, coś może pozytywnie zaskoczyć. Kilka lat temu to była Bitamina, Kortez i PsioCrew.
Także Dorota z budżetówki i Michał, informatyk z Olsztyna nie są przekonani do ulicznych protestów. To ich pierwszy Open'er i to co ich zaskoczyło na dzień dobry i wywołuje ich zdziwienie, to cena lampki wina, która kosztuje tyle co butelka w sklepie popularnej marki.
- Ja lubię protestować przeciwko czemuś co rozumiem, co dotyka mnie osobiście. A w sądach nie wiem w ogóle o co chodzi - mówi olsztyński informatyk. Na końcu rozmowy zaznacza, że nie jest z PiS, ani z Platformy i żeby go politycznie nie kojarzyć.
A może hasłem wolne sądy żyje Trójmiasto, kolebka "Solidarności"?
Tomek z Gdyni, pracuje w firmie projektujące instalacje sanitarne. Na imprezie jest z grupą znajomych. Open'er widział już dziesięć razy.
- Kupiliśmy bilety w ubiegłym roku. Nie jesteśmy gotowi na zrywy. Wyjazd do Warszawy wymaga zmian w pracy. Chyba nikt z nas nie czuje się zagrożony, nie zdajemy sobie sprawy z tego co może się stać, dlatego nie protestujemy na ulicy - dodaje.
Towarzysząca mu Ania, która przyjechała do rodziny w Polsce i na festiwal aż z Północnej Karoliny w USA docenia jednak moc ulicznych protestów. Tym bardziej że zobaczyła je w CNN. - To jedne z najważniejszych informacji z Europy - przyznaje. - Polska jest bastionem demokracji i ludzie za Oceanem to pamiętają.
Co ona sama sądzi o tym, co dzieje się w Polsce? Trudno powiedzieć.
- Amerykańskie media unikają komentarzy i skupią się raczej na podawaniu faktów -dodaje Ania.
Z Openera żyją nawet działkowicze
Gdynia gości festiwal co roku. Już od 17 lat. W mieście odbywa się też raz w roku festiwal filmowy, a w Sopocie czy Gdańsku także branżowe kongresy finansowe. Ale jak przyznają sami gdynianie, tylko Opener'owicze są tak widoczni. I to na każdym kroku. Można ich spotkać w promieniu nawet kilkudziesięciu kilometrów od Trójmiasta. Na plażach Władysławowa czy Helu. Wszystkich wyróżniają charakterystyczne opaski.
- Gdynia żyje festiwalem i gdynianie z niego żyją, szczególnie tu w okolicy. Dla festiwalowiczów wynajmowane są nawet domki na ogródkach działkowych, które otaczają lotnisko. Oczywiście festiwal dla ludzi, którzy mieszkają w pobliżu jest także uciążliwy, choćby z powodu hałasu - mówi Ewa z Gdyni. Na imprezie po raz 10.
Dla gdynian dużym problemem na czas Open'era są natomiast korki jakich nie sposób zobaczyć tu przez pozostałe dni w roku. Wśród miejscowych krążą legendy, jak niektórzy do domu wracali z pracy w środę podczas pierwszego dnia festiwalu. W niewielkiej Gdyni zajęło im to nawet trzy godziny! Normalnie - kilkadziesiąt minut...
Gości festiwalu nie lubią też w pobliskiej Biedronce, leżącej na spacerowej trasie do wejścia głównego, która jest jadłodajną dla openerowego pola namiotowego.
- Przyjdzie taki z kogutem na głowie i nawet wózka porządnie przy kasie nie postawi - denerwuje się jedna z kasjerek i z politowaniem dodaje: - Można to im tłumaczyć, ale oni chyba tego nie rozumieją.
Korporacja z przerwą na Openera
Open'er trwa w sumie cztery dni. To nie tylko cztery dni muzyki i stołowania się w polowych warunkach. To także cztery dni niczym nieskrępowanej zabawy... dla dzieci.
Najmłodsi uczestnicy imprezy mają zaledwie kilka miesięcy - tak jak Gabriel, który liczy sobie 5 miesięcy. Na głowie ma obowiązkowe słuchawki, tatę, mamę z nosidłem i wózek.
- Daje radę, ale przyjechaliśmy tu na jeden dzień - tłumaczy obecność syna Norbert z Poznania. Celem ich wyprawy był czwartkowy koncert Depeche Mode.
Na festiwalu najwięcej jest jednak przedszkolaków i uczniów pierwszych klas podstawówek. To dla nich przez cały dzień w strefie Kids Zone, z której widać scenę główną, pracują animatorzy. Zapewniają rozrywki takie jak: tatuże, warkoczyki, kredki, zabawy żelowymi kulkami, gigantyczne puzzle. Jest nawet magik z Warszawy, a to wszystko w cenie biletu. 300 złotych na cztery dni.
- Muzyka jest fajna, na festiwalu jest fajnie. Ale najfajniejsze jest to, że pojechałam z tatą na wakacje - przyznaje z rozbrajająca szczerością Marta, 6-latka spod Warszawy.
Kids Zone to także strefa pracy dla rodziców. Co prawda nie widać tu laptopów, ale smartfony zawsze są pod ręką, bo pracownicy korporacji z Kids Zone z dłuższymi urlopami mają problem. Przez telefon wciąż więc z kimś coś negocjują, a najczęściej słyszanym hasłem jest zbitka słów: Załatw to. Ja nie mogę. Jestem na Open'erze!
Krzysztof Olszewski, Gdynia