Harry i Meghan cenią sobie prywatność. Sąsiedzi nie mają z nimi łatwo
Harry i Meghan wyjątkowo cenią sobie prywatność. Dlatego też wybrali życie z dala od pałacu. Nie wszystkie ich decyzje spotykają się jednak ze zrozumieniem.
Książę Harry i księżna Meghan zrezygnowali z wygód pałacu Kensington i jednocześnie sztywnej, dworskiej etykiety. Zależało im na większej swobodzie i prywatności. Zamiast zostać sąsiadami Kate i Williama, zdecydowali się wyprowadzić do Frogmore Cottage. Takie samodzielne rodzinne decyzje pary często spotykają się jednak z krytyką.
Wspomniany dom został wyremontowany zgodnie z ich życzeniem. Cała (powiększona już o najmłodszego członka) rodzina mogła zamieszkać z dala od zainteresowania mediów i poddanych, za to w pobliżu zamku Windsor. Już sama przeprowadzka książęcej pary wzbudzała kontrowersje. Szczególnie sporo pretensji wywołały także przygotowania posiadłości. Jak podaje "Daily Mail", niektórzy mają im za złe kosztowny remont, zwłaszcza, że na ich utrzymanie idą pieniądze podatników.
Zobacz wideo: Popkultura wdziera się do rodziny królewskiej? "Archie to imię jak dla bohatera z kreskówki" (KLIKA PUDELKA)
Dyskusja wydaje się nie mieć końca. Jedni chwalą ich za dość skromny tryb życia z dala od pałacu, inni co raz krytykują za wygórowane "widzi mi się". "Daily Mail" donosi bowiem, że para książęca rzekomo przygotowała dla sąsiadów… listę z wytycznymi, czego nie powinni robić. Wynika z niej, że nie ma tu miejsca na wścibskość sąsiadów, ale nie jest też zbyt mile widziana uprzejmość wynikająca z chęci poznania pary bliżej.
Z informacji tabloidu wynika, iż jeden z pracowników miał przekazać, że para książęca nie życzy sobie zbytniej poufałości. Podobno zostało nawet zwołane specjalne spotkanie dla sąsiadów. Zalecono im, aby nie starali się przesadnie nawiązywać rozmów z parą książęcą ani nie prosili jej, by pokazała im małego Archiego. Co więcej, mają podobno powstrzymywać się przed oferowaniem pomocy w opiece nad dzieckiem, a nawet… przed głaskaniem psów pary książęcej, nawet jeśli te same podejdą.
Rozmówcy tabloidu szybko stwierdzili, że życzenia pary są krótko mówiąc przesadzone. Tym bardziej, że w pobliżu królewskich posiadłości często mieszkają po prostu pracownicy lub znajomi rodziny królewskiej. "Daily Mail" dowiedział się także, że w rzeczywistości para książęca niekoniecznie musiała wydać takie polecenia. Podobno to jeden z pracowników w dobrej wierze przekazał tylko kilka wskazówek.
- To niesamowite – powiedział "The Sun" jeden z sąsiadów. – Nigdy czegoś podobnego nie słyszeliśmy. Każdy, kto mieszka w pobliżu królewskich posiadłości, doskonale wie, jak zachowywać się z należytym szacunkiem. Nikt nie musi wyjaśniać, jak się zachować w obecności królowej. Sama z resztą nie kryje radości z takich spotkań – dodał.
Czy rzeczywiście para książęca na tyle ceni sobie prywatność, że ma zamiar rygorystycznie jej strzec, czy wygórowane wymagania to tylko plotka, wiedzą z pewnością tylko jej najbliżsi współpracownicy. Niemniej nie da się ukryć, że doniesienia są zastanawiające. Wszystko wskazuje na to, że sąsiedzi nie mają z nimi łatwo.
- To brzmi tak, jakby pracownicy pałacu musieli cały czas zgadywać, co się kryje pod ciągłymi żądaniami uszanowania prywatności pary książęcej. To dziwne, bo właśnie dobry obyczaj nakazuje nawiązywać przyjazne stosunki z sąsiadami – podsumowała w "Daily Mail" Ingrid Seward, królewska komentatorka.