Magda Gessler krytykuje innych za jakość usług. Chyba dawno nie była w swojej cukierni
W 2019 roku sama ogłaszałam, że Magda Gessler ma najlepsze pączki w Warszawie. Wówczas jadłam je jednak przy biurku w pracy. Rok później, przy stoliku w "Słodkim Słonym", niewiele brakowało, żebym zachowała się jak Gessler w "Kuchennych rewolucjach" i rzuciła talerzem.
W 2019 roku pierwszy raz spróbowałam sławnych już pączków za 10 złotych z cukierni "Słodki Słony" od Magdy Gessler i ogłosiłam wszem i wobec, że więcej nie chcę jeść innych. Słowa dotrzymałam. W kolejny tłusty czwartek wybrałam się do wspomnianego lokalu, by skosztować pysznego wypieku. Nie stałam jednak po niego w długiej kolejce na ulicy Mokotowskiej w Warszawie, a usiadłam przy stoliku, by w spokoju cieszyć się smakiem pączka i kawy. Okazało się, że był to błąd.
Magda Gessler znana jest z tego, że ze swoim programem "Kuchenne rewolucje" jeździ po całej Polsce, by naprawiać podupadające restauracje. Gwiazda TVN przykłada ogromną wagę do jakości usług. Widzowie wielokrotnie mogli oglądać ją w akcji, gdy nie przebierając w słowach, ganiła kelnerów za złą obsługę, nieznajomość karty, brak zaangażowania. Zdaje się, że obowiązki na planie programu nie pozwoliły jej zadbać o własny lokal. Ale od początku…
Tłusty czwartek w Warszawie. Już o godzinie 8 rano pod cukiernią "Słodki Słony" ustawia się kolejka ludzi, co skrzętnie relacjonują serwisy internetowe i telewizje. Pojawiam się w lokalu o 10. Mijam kolejkę, która przeznaczona jest tylko dla tych, którzy kupują pączki na wynos, wchodzę do środka i siadam przy stoliku na antresoli. O ile przed lokalem jest tłum, o tyle w środku jestem tylko ja z mamą, grupką dziewczyn przy drugim stoliku i dwiema paniami przy kolejnym.
Od razu zwracam uwagę, że dwie panie uwijają się za ladą, by pakować pączki na wynos, natomiast dwie inne obsługują stoliki. Myślę sobie, że to dobry pomysł przy tylu klientach tego dnia. Mój entuzjazm nie będzie trwał jednak długo.
Na osiem stolików są zajęte tylko trzy. Mimo to czekam 20 minut, by ktokolwiek podszedł i przyjął proste zamówienie – dwa pączki z nadzieniem różanym i dwa razy espresso. Pani, która notuje na kartce, co ma przynieść, nie tryska energią i wydaje się, jakby była w pracy za karę. Uwagę przykuwają również poplamiona koszulka i krótka spódniczka, sięgająca ledwo za pośladki.
Na upragnionego pączka czekam kolejne 15 minut. W międzyczasie od dziewczyn przy drugim stoliku dowiaduję się, że znacznie lepszy od "różanego" jest "malinowy". Korzystam więc z chwilowej obecności pani kelnerki, która stawia przede mną zamówienie i domawiam kolejnego pączka. Niestety, nie będzie mi dane go spróbować. Pani po prostu nigdy go nie przyniesie i nie wytłumaczy, dlaczego.
Zrezygnowana proszę o rachunek (po kolejnych 20 minutach oczekiwania). Z tym idzie najsprawniej. Okazuje się, że jednak można szybko podejść do klienta i załatwić sprawę. Na koniec proszę jeszcze o zapakowanie pączków na wynos, dla rodziny. Kelnerka informuje mnie jednak, że nie jest to możliwe i jeśli chcę, to mogę stanąć w kolejce, by kupić pączki do domu.
Wychodzę z lokalu rozczarowana i zaskoczona. W końcu byłam u Magdy Gessler, która dba o jakość usług w całej Polsce, przez co nie ma chyba czasu na doglądanie własnego biznesu. O ile jej pączki za 10 złotych za sztukę są warte grzechu, to za obsługę nie dałabym złamanego grosza. Co więcej, następnym razem po prostu zjem pączka gdzie indziej. Nie dość, że będzie taniej, to na pewno także przyjemniej.