Michael Jackson: ciało króla popu przeraziło detektywa. "Łysa głowa i blizny"
W czerwcu 2009 r. Michael Jackson szykował się do wielkiego powrotu na scenę. Przez 9 miesięcy miał zagrać 50 koncertów w londyńskiej O2 Arenie. Nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć kilka godzin po jednej z ostatnich prób.
25 czerwca 2019 r. minęło 10 lat od śmierci króla popu. Jackson miał miliony fanów na całym świecie, którzy do dziś nie wierzą w opowieści o rzekomym wykorzystywaniu nieletnich, podawaniu im narkotyków itp. Oficjalnie został oczyszczony z takich zarzutów w 2005 r., ale wątpliwości pozostały. Kilka miesięcy temu twórcy filmu "Leaving Neverland" znowu rzucili cień na wizerunek legendy. W filmie zacytowano wypowiedzi rzekomych ofiar.
Obejrzyj: Sekielski porównuje swój dokument o pedofilii do "Leaving Neverland"
W 10. rocznicę śmierci króla popu pojawił się kolejny dokument, który skupia się na kontrowersjach wokół wydarzeń z 25 czerwca. Bohaterami "Killing Michael Jackson" są m.in. detektywi z Los Angeles, którzy badali okoliczności zgonu 50-latka. W filmie pojawiają się zdjęcia zrobione w sypialni Jacksona, a także wypowiedzi policjantów mówiących z niepokojem o ciele gwiazdora.
Jeden z detektywów wyznał po latach, że nie mógł oderwać wzroku od łysej głowy Jacksona, którą szpeciły poważne blizny. Jak większość ludzi na świecie znał króla popu wyłącznie z telewizji, więc takie oblicze legendy było dla niego szczególnie niepokojące.
Przypomnijmy, że w 1984 r. muzyk doznał poparzeń drugiego stopnia w trakcie kręcenia reklamy Pepsi. Od tamtego czasu miał nosić peruki i uzależnić się od leków przeciwbólowych. 25 lat później przedawkowanie środków na receptę miało być bezpośrednią przyczyną jego śmierci.
Michael Jackson zmarł w wynajętej posiadłości w Los Angeles kilka godzin po powrocie z próby. Dr Conrad Murray zeznał, że gwiazdor nie oddychał i miał słaby puls, gdy znalazł go w sypialni. Osobisty lekarz przeprowadził reanimację, a tuż po północy wezwano pogotowie. Jackson został przewieziony do szpitala, ale nie udało się go uratować. Tuż po śmierci gwiazdora pojawiły się przypuszczenia, że Michael został zamordowany.
- Był stosunkowo zdrowy. To nie był człowiek, który powinien umrzeć – mówił jeden z bohaterów "Killing Michael Jackson".
- W ciągu zaledwie 48 godzin okazało się, że to było coś więcej niż przedawkowanie. Mieliśmy świadomość, że dr Murray albo przestał udzielać resuscytacji krążeniowo-oddechowej, albo najpierw wszystko wyczyścił, a dopiero potem zaczął udzielać pomocy - powiedział detektyw.
Po śmierci Jacksona ustalono, że do zgonu doszło w wyniku przedawkowania środka nasennego. Winą obarczono Murraya, który odpowiedział przed sądem za nieumyślne spowodowanie śmierci. Dostał karę czterech lat pozbawienia wolności, ale wyszedł po dwóch. Jego uprawnienia lekarskie zostały zawieszone w trzech stanach.
Conrad Murray (na zdjęciu powyżej) nie przyznał się do winy i uważał się za kozła ofiarnego. Sąd orzekł nieumyślne spowodowanie śmierci, ale Joe Jackson, ojciec Michaela i jego córka Paris mówili otwarcie o morderstwie. Murray nie pozostał im dłużny i po wyjściu z więzienia odkrywał przerażające fakty z życia swojego klienta.
Joe Jacksona nazywał "jednym z najgorszych ojców w historii".
- Michael doświadczył niezwykłego okrucieństwa z jego ręki. Świadczy o tym choćby fakt, że został chemicznie wykastrowany, by utrzymać swój wysoki głos. Mam nadzieję, że Joe Jackson znajdzie odkupienie w piekle – twierdził Murray (nie zostało to nigdy potwierdzone). Skompromitowany lekarz pisał wcześniej w swojej biografii, że Joe podawał 12-letniemu synowi hormony, które miały wyleczyć młodzieńczy trądzik oraz zahamować mutację głosu.