Nowe informacje w sprawie śmierci Ireny Dziedzic. "Ktoś chciał się podszyć pod członka rodziny"
Okoliczności śmierci Ireny Dziedzic wywołały wiele pytań. W rozmowie z WP, zakonnica, z którą dziennikarka miała dobry kontakt, wyjawiła informacje, rzucające nowe światło na tę sprawę.
Po śmierci dziennikarki pojawiło się wiele niejasności. Aktorka zmarła 5 listopada, czyli dwa miesiące przed tym, gdy informacja o jej zgonie przeciekła do mediów. Oznacza to, że przez 8 tygodni ciało legendy telewizji leżało w kostnicy. Dlaczego tak długo zwlekano z pochowaniem Ireny Dziedzic?
Początkowo pojawiły się plotki, że zmarła samotnie w domu. W końcu nie miała też żadnej rodziny, która mogłaby ją wesprzeć. Mało z kim utrzymywała kontakt. W ostatnich miesiącach życia najbliższy jej był ksiądz Andrzej Luter, który ogłosił na Facebooku prawdziwą datę jej zgonu. Odprawił też mszę pogrzebową.
- Nasze ostatnie spotkanie było wielogodzinne. Była niełatwym człowiekiem, miała charakter... Była głodna rozmowy. Żyła samotnie, ale bystrość i inteligencję zachowała do samego końca- mówił duchowny w trakcie kazania.
W prasie pisano o tym, że nikt nie był skłonny zapłacić za pogrzeb gwiazdy. Te pogłoski nie były bezpodstawne. Pani Irena mówiła, że ma zaledwie 900 zł. emerytury. Jak się okazuje, pomimo braku bliskich, znalazła sposób, by zapewnić sobie godziwą starość. Była właścicielką mieszkania na Saskiej Kępie, na ul. Brukselskiej. Zdecydowała się podpisać kontrakt na hipotekę odwróconą z niejakim Bogdanem G. Przepisała mu mieszkanie, a w zamian oczekiwała comiesięcznej "pensji" opiewającej na ponad 4 tys. zł. Niestety, umowa, którą podpisała dziennikarka, nie uwzględniała pokrycia kosztów pogrzebu.
- Miała wypłacaną pewną kwotę i dzięki temu było ją stać, żeby opłacić opiekuna, który się nią zajmował. Niestety, w umowie nie uwzględniono, że pan któremu przepisuje mieszkanie, zapłaci za pogrzeb. Powiedzmy, że zrobili to "przyjaciele" - zdradziła nam siostra ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, która dobrze znała się z Panią Ireną. - Wbrew plotkom, które się pojawiły, Pani Irena zmarła w szpitalu, a nie samotnie w domu. Zawiózł ją tam opiekun, który dobrze wypełniał swoje obowiązki - dodaje zakonnica.
Śledczy zaczęli badać okoliczności zgonu. Stwierdzono cechy niewydolności krążeniowo-oddechowej oraz zmiany chorobowe. Duże wątpliwości wzbudziła kwestia rozporządzania majątkiem Dziedzic.
- Śledztwo zostało wszczęte i od 6 listopada prowadzone jest postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Sylwii Ireny Dziedzic. Postępowanie jest prowadzone nie tylko w kierunku tego przestępstwa, ale także przestępstw przeciwko mieniu na szkodę pokrzywdzonej, chodzi między innymi o niekorzystne rozporządzenie mieniem za życia należącym do pokrzywdzonej, jak również utratę dokumentów. W trakcie tego postępowania przeprowadzono sekcję zwłok pokrzywdzonej, nie wskazuje ona, aby do jej śmierci przyczyniły się osoby trzecie - skomentował w rozmowie z Pudelkiem Rzecznik Prasowy Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga w Warszawie, prokurator Marcin Saduś.
Jak mówi nam siostra ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, kontrowersje wywołała kwestia spadku. Dowiedzieliśmy się, że po śmierci nagle odnalazł się rzekomy krewny dziennikarki.
- Po śmierci pani Ireny zgłosiła się osoba, podająca się za krewnego. Ktoś po prostu chciał się podszyć pod członka rodziny, licząc, że uda mu się coś wskórać. Wtedy właśnie do sprawy wkroczyła prokuratura i zaczęła badać wszystkie niejasności. Dlatego tak długo zwlekano z pogrzebem - mówi nam zakonnica.
Ireny Dziedzic została pochowana 14 stycznia w podwarszawskich Laskach, w kaplicy Sióstr Franciszkanek pw. Matki Bożej Anielskiej. "Odeszła największa gwiazda polskiej telewizji czasów PRL-u" - mówił na pogrzebie duchowny.