Pol'and'Rock Festival 2018: seks, piach i rock and roll
Tłumy półnagich ludzi szukają wytchnienia od upału. Zapomnijcie o alkoholu. Tu liczy się każda kropla wody, nie wódy. Pol'and'Rock Festival 2018 wystartował.
Tumany kurzu wzbijane w temperaturze ponad 30 stopni, wbijają się w oczy i nos. Pod sceną tłum kilku tysięcy roztańczonych osób. Ze sceny dobiega wściekła metalowa muzyka. Dla jednych to byłoby piekło. Dla tych ludzi to raj. To esencja Woodstocku, który od tego roku nazywa się Pol’and’Rock Festival.
- Mocniejszy alkohol w takich warunkach? Zapomnij stary – mówi mi młody chłopak z Gorzowa, przebrany za księdza. Mógłbym go pomylić z prawdziwymi księżmi, którzy w ramach Przystanku Jezus chodzą w kurzu w sandałach niczym Jezus i oferują niewiernym spowiedź. Ale jak tu spowiadać w takim hałasie deathmetalowej muzyki?
Zobacz też: Jerzy Owsiak: "Rock and roll to sposób na życie. Jestem w nim utopiony"
Młody człowiek ma jednak na głowie irokeza, który nieco gryzie się z jego sutanną. Raczej nie przyjechał na wakacje z seminarium duchownego.
Młody "ksiądz" uważa, że polityka Woodstocku, żeby nie dopuszczać alkoholu o większej zawartości promili niż 4,5 procent, jest bardzo roztropna. – Wóda w takim upale?! Nie chcę zaliczyć zgonu. Chcę coś zapamiętać.
Rzeczywiście pijanego - takiego, co upadł i zasnął - naliczyłem tak naprawdę jednego na 300 tysięcy ludzi. Inni posłusznie stoją w kolejce po kupony na zimne piwko. Biorą po trzy, cztery. Ludzie przyjeżdżają tu się bawić, ale nie upijać do nieprzytomności.
Chwalą też politykę Owsiaka dotyczącą narkotyków. Bardzo dobrze, że festiwal ich zakazuje. - Jakiś gość pytał, czy mam temat ogarnięty, bo chyba za słabo się bawię, ale mu podziękowałem - mówi "ksiądz".
- Wyrzuciłby mnie pan z festiwalu, gdyby złapał mnie pan palącego trawkę? - pytam szefa bezpieczeństwa festiwalu Radosława Mysłka.
Mysłek: - Jest takie prawdopodobieństwo.
To gdzie ludzie palą jointy? - W domowym zaciszu, jeśli już ktoś musi. Ale jeśli ktoś nie akceptuje zasad i nie identyfikuje się z naszymi hasłami: stop przemocy i stop narkotykom - to nie musi tu być.
- Na Woodstocku nie ma narkotyków? – pytam.
- Są! One są na ulicy, w klubach, w szkołach. Więc są i tu. Ale my tu wyłapujemy dilerów i każdy, kto próbuje tu handlować, czy dilować, jest wyłapywany. W zeszłym roku było 200 interwencji, w tym byli także dilerzy albo ludzie, którzy posiadali nawet niewielkie ilości. Nie ma przebacz! Tu jest specyficzne miejsce. My jesteśmy dumni z tych statystyk i naszej skuteczności. W tym roku złapaliśmy już dwóch dilerów.
- Jakie to narkotyki?
Mysłek: - Miękkie, ale są też twarde: amfetamina, kokaina, ecstasy. No i plaga dopalaczy. Ci dilerzy przyjeżdżają tu zarabiać. Ale w Polsce zażywanie narkotyków jest zakazane. Dla nas to jest temat zero-jedynkowy: prawo tego zakazuje, więc nie ma na terenie festiwalu pobłażania.
- Z piciem macie problem?
- Mamy taką a nie inną kulturę picia – mówi Mysłek. - Jeśli w domu, na imieninach cioci, się nie oszczędzamy, to i na festiwalu wiele osób pije niehigienicznie. Ale ludzie już się tu nie upijają. Wlewających do oporu jest coraz mniej. Festiwal nie chodzi zamroczony alkoholem.
Rozglądam się. Rzeczywiście. Ludzie mają większy problem niż alkohol - upały. Kolejka do festiwalowego marketu po napoje długa, jak za najgorszej komuny. Podobnie po kupony na piwo. Na szczęście chodzą ludzie polewający innych wodą z butelek i spryskiwaczy. Anonimowi zbawcy ludzkości.
Ludzie zakładają na twarze chusty i bandany. Chcą się ustrzec przed pyłem. A jest go coraz więcej, bo na scenie gra piracko-rockowy zespół ze Szkocji. Muzyka zachęca do tańca. Owsiak mówił ze sceny, że Polska nie może być podzielona, musi się zjednoczyć. Tych ludzi łączy głośna muzyka, upał i piach.