Tomasz Bagiński u Prokopa. Opowiedział o tym, co robi na planie "Wiedźmina"
Ma 43 lata, rysować uczył się sam. Świat usłyszał o nim w 2002 r., gdy jego "Katedra" została nominowana do Oscara. Prokopowi powiedział, dlaczego praca w branży filmowej jest dla niego idealna i czym zajmuje się przy okazji kręcenia "Wiedźmina".
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Tomasz Bagiński był gościem Marcina Prokopa w kolejnym odcinku programu "Z tymi co się znają". Od jakiegoś czasu współpracuje przy świetnym projekcie i to od niego zaczęła się ciekawa rozmowa dziennikarza z animatorem i reżyserem. Bagiński działa bowiem jako jeden z producentów wykonawczych serialu Netfliksa, którego głównym bohaterem będzie polski superbohater, Wiedźmin.
Zobaczcie cały wywiad Prokopa z Bagińskim! "Wiedźmin" od Netfliksa. "Jesteśmy mega podekscytowani"
Bagiński jest też "strażnikiem słowiańskości". Jego zadaniem jest doglądanie serialu, dbanie o to, by finalnie produkcja przybrała taki, a nie inny kształt. - To jest naprawdę dość poważna, wymagająca i zajmująca rola – powiedział. - To będzie serial oglądany w 130 milionach domów na Ziemi, w 190 krajach. Nie wiem, jak inaczej można nazwać to niż sukces.
Co dokładnie robi Bagiński? Ani tego, ani szczegółów związanych z wyczekiwanym przez Polaków serialem, nie mógł zdradzić.
- Jeszcze będzie dużo okazji do dzielenia się tymi informacjami – podkreślił, specjalnie zbaczając z tematu i wracając do swoich początków z "Wiedźminem".
- Te historie poznawałem z "Nowej Fantastyki", kupując je w kiosku w Białymstoku 30 lat temu. Wiemy jaka Polska wtedy była, wychodziliśmy z komunizmu, był cienko. Trudno było sobie wyobrazić, że w ogóle jakikolwiek polski bohater może zostać przedstawiony w popkulturze światowej.
A jednak udało się, co jest ogromnym sukcesem. Podobny przypadł w udziale samemu Bagińskiemu, który wychował się z daleka od branży filmowej, był samoukiem, a zaszedł bardzo daleko.
Sprzedawał gry, ale biznes nie był dla niego
Jego pierwsza praca nie należała do prestiżowych. Chłopak był bowiem "dystrybutorem" gier i nagrań muzycznych w czasach, gdy widok pana handlującego podobnymi dobrami na targu nie był niczym wyjątkowym. Niestety, interes nie szedł mu najlepiej.
- Byłem za młody i zbyt pazerny, co jest klasycznym błędem, który popełniają polscy biznesmeni. Po kilku próbach, kiedy jakość produktu zaczęła odchodzić od ceny, musiałem znikać. Biznes to nie dla mnie – przyznał.
I dodał coś, co jego fanów może zaskoczyć:
- Ciągnęło mnie do lewych historii, a w filmie można wszystko. W filmie bycie kłamcą i oszustem jest dobre. Każdy reżyser jest kłamcą i oszustem, bo opowiadamy baśnie i bujdy.
Nie został tradycyjnym filmowcem z prozaicznego powodu
Bagiński nie miał kamery. Tylko tyle i aż tyle sprawiło, że nie zainteresował się tworzeniem tradycyjnych form filmowych.
- W domu kamery nie było, nawet VHS-a zwyczajnego. Naturalnym wyborem był komputer. Trzeba było te historie opowiadać. Albo to by było pisanie, albo komiksy, albo filmy – wyznał.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Młody Bagiński był chłopcem, który nie imponował sprawnością fizyczną, nadrabiał więc innymi zaletami.
- Nie byłem biegającym chuliganem. Byłem słaby fizycznie, więc moja pozycja społeczna wśród innych dzieci nie była wysoka. Nie byłem zwyczajnym dzieciakiem, ale nie byłem też wariatem zamkniętym w mikroświecie.
Zwyczajnego dzieciaka szybko wciągnęło tworzenie animacji.
Eksperymenty młodości
- Pierwsze rzeczy chyba robiłem na komputerze Amiga. To była szkoła średnia. Robiłem animacyjki o pechowym czarodzieju, który próbuje coś przywołać i ginie. Moi bohaterowie ginęli często i w brutalny sposób. Teraz jest to trochę rzadsze – powiedział Prokopowi.
Później przyszedł czas na studia. Bagińskiego ciągnęło do sztuki, jednak szkoły artystyczne pozostawały poza jego zasięgiem: - Nie udało mi się dostać do filmówki w Łodzi ani na ASP, gdzie był dział animacji.
Ostatecznie skończył na architekturze. Wcześniej myślał również o zawodzie chirurga.
- Krojenie ludzi mogłoby być całkiem fajne. To jest ciekawy zawód. Ale znowu… lekarze muszą przyjąć strasznie dużo wiedzy. W dodatku na studiach połowa jedzie na ciężkich dragach, żeby to spamiętać. Pomyślałem sobie, że to niezdrowy tryb życia. Bycie lekarzem nie jest zbyt zdrowe.
Musiał gdzieś studiować, aby uniknąć służby wojskowej. Nie było opcji, by Bagiński po prostu poszedł do pracy, ponieważ wtedy wojsko "wyciągnęłoby po niego swoje lepkie rączki". Zdecydował się iść na architekturę, wyjechał do Warszawy. Chciał zrezygnować po roku, został na trzy lata. I nie żałuje. Dzięki studiom nauczył się poczucia estetyki, poznał ludzi, którym zależało, by rzeczy były ładne.
Po trzech latach pożegnał się z uczelnią. Studia rzucił, gdy dostał pierwszą pracę w show-biznesie. Nie zrobił dyplomu.
Katedra
17 lat temu Bagiński stworzył animację, która trafiła do historii. Została bowiem nominowana do najbardziej prestiżowej i najbardziej znanej nagrody filmowej – Oscara. Produkcja była hołdem dla Jacka Dukaja.
- To było tak. Zrobiłem swój pierwszy studencki film, "Deszcz". Cos tam wygrał, znalazł mi pracę. Pomyślałem: ok, dobrze, nie będę miał dyplomu, to musze udowodnić, że się do roboty nadaję. Potrzebny mi był mój własny dyplom.
Tym miała być "Katedra". Jednak zanim powstał pomysł na film, Bagiński skontaktował się z Dukajem, pisarzem zajmującym się fantastyką.
Do Jacka wysłał klasyczny papierowy list. Zapytał w nim, czy Dukaj byłby zainteresowany współpracą. Zgodził się i przez pół roku razem szukali pomysłu. W końcu wspólnie stworzyli "Katedrę".
- Poszła nominacja do Oscara, poszło ze sto innych nagród. Otworzyło mi to możliwości.
Było też "ale":
- Byłem za młody na ten sukces. Słabo mówiłem wtedy po angielsku. Gdy aspiruje się do tego świata, gdzie filmy powstają, świata anglojęzycznego, to był kłopot zaraz na starcie. Nie znałem dynamiki rynku, zasad. Jak się nie zna zasad gry, to się jest frajerem, którego wszyscy ogrywają.
O kilku regułach Bagiński wspomniał Prokopowi - umieć przebić się, prezentować projekty tak, aby zarazić entuzjazmem do serialu, filmu innych ludzi.
Reżyser przyznał, że w USA "obcym" niełatwo jest odnieść sukces, bo nie mają podstawowej wiedzy, którą młodzi Amerykanie zdobywają przy pierwszej pracy na planie filmowym. W Polsce przemysł filmowy nie jest rozwinięty na tak wielką skalę, więc, po prostu, nie ma się gdzie fachu nauczyć.
Hollywood – tak, ale na chwilę
Bagiński nie zachłysnął się sukcesem. Wiedział na co go stać. Gdy dostał propozycję pracy za znacząco większe pieniądze niż w Polsce, nie skorzystał. Nie chciał znów się przeprowadzać, poza tym kariera w ojczyźnie świetnie się rozwijała. Na dodatek rzeczywistość zmieniła się, a fakt mieszkania w naszym kraju nie zamykał już wszystkich drzwi.
- Będąc w Polsce, nie jest się ograniczonym do Polski. Można podróżować, latać do Stanów, można tam tę karierę, wolniej, w sposób bardziej skomplikowany, ale rozwijać. Można budować sieć kontaktów. Można robić rzeczy na cały świat – stwierdził Bagiński.
- Nasz dziki wschód jest trudny, ale daje większy potencjał wzrostu, rozwoju. A zabawa jest w ruchu, wzroście, działaniu.
Tomasz nie chciał być trybikiem bezdusznej machiny, zależało mu na sukcesie, ale innego rodzaju. Ostatecznie Bagiński został w Polsce, choć się do kraju nie ogranicza. Świetnie radzi sobie też poza granicami.
Praca w branży filmowej okazała się dla niego idealna. Dlaczego? Jak Bagiński sam przyznał, swoją prymitywną, okrutną stronę natury wyprowadza w sposób cywilizowany i bezpieczny poprzez filmy.
- Nie sądzę, żebym był kompletnym wariatem. Od czasu do czasu każdy chce kogoś zamordować. Tak jesteśmy skonstruowani – podsumował.
Czekacie na "Wiedźmina"?
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.