Tomasz Stańko nie żyje. Miał 76 lat
Zmarł Tomasz Stańko. Do końca walczył z rakiem. Wybitny kompozytor, muzyk jazzowy i trębacz miał 76 lat.
Jak podaje redaktor naczelny magazynu Jazz Forum, Paweł Brodowski, Tomasz Stańko zmarł dziś nad ranem w Szpitalu Onkologicznym w Warszawie.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Artysta w ostatnim czasie długo chorował. W marcu 2018 r. z powodu poważnego zapalenia płuc odwołane zostały wszystkie jego koncerty.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Muzyk był odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski "za wybitne zasługi dla kultury narodowej, za osiągnięcia w twórczości artystycznej", Złotym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis" oraz wyróżnieniem ministra kultury i dziedzictwa narodowego za całokształt twórczości. Stańko jest również laureatem Paszportu Polityki za 2013 rok w kategorii "Kreator Kultury" za: "wyjątkowy styl tworzenia, pracy i współdziałania w sztuce, umiejętność godzenia tradycji i awangardy. Za poszerzanie granic jazzu i zarazem poszerzanie jego publiczności. Za promowanie polskich muzyków za granicą".
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Tomasz Stańko urodził się w 1942 roku w Rzeszowie. Uczęszczał do szkoły muzycznej w Krakowie i choć nie grał tam na trąbce, lecz na skrzypcach i fortepianie, to już wtedy fascynował go jazz, który znał z amerykańskich audycji radiowych.
Pierwszy kontakt z trąbką miał dopiero pod koniec lat 50. w harcerstwie. - Jako jedyny chłopak w drużynie, który miał styczność z muzyką, zostałem wytypowany do gry na trąbce sygnałówce - wspominał. Gdy po szkole postanowił zająć się muzyką, wiedział, że chce grać jazz i dlatego wybrał grę na trąbce. Pytany, dlaczego to właśnie ten gatunek był mu tak bliski, odpowiadał: "Wydaje mi się, że po prostu mam skłonność do tego, co anarchistyczne. Gdybym się urodził później byłbym rockmanem albo hiphopowcem. Jazz był opozycją szkoły, stabilizacji".
Mając 20 lat, wraz z pianistą Adamem Makowiczem, założył pierwszy zespół, Jazz Darings. Znajdowali się wtedy pod wpływem Johna Coltrane'a i Milesa Davisa, najczęściej jednak grali kompozycje Ornette'a Colemana. W tym czasie Stańko nie komponował wiele i nie zmieniło się to, gdy rok później dołączył do kwintetu Krzysztofa Komedy. - W czasie gdy grałem z Komedą komponowałem muzykę, ale była mała i płaska. A grałem z człowiekiem, który był genialny - opowiadał Stańko. - Dopiero po śmierci Komedy założyłem własny kwintet i zacząłem pisać. Jak jednak sam przyznał, to nie komponowanie było jego największą siłą. Nie była nią też, jego zdaniem, sama gra na trąbce, gdyż nie uważał się za wybitnego wirtuoza. Jego największym atutem była natomiast umiejętność przełożenia swojej osobowości na język muzyki, w czym widział źródło swojej fascynacji Milesem Davisem. - On też był niespecjalnie kompozytorem i niespecjalnie trębaczem - mówił. - To po prostu był Miles.
Początek międzynarodowej kariery
Dopiero razem z założonym w 1967 roku własnym kwartetem, który po tym jak rok później dołączył do niego Zbigniewa Seifert, stał się kwintetem, zaczął koncertować na poważnie. Prawdziwym przełomem był międzynarodowy debiut zespołu na festiwalu Berliner Jazztage'70. - Graliśmy pośród samych gwiazd. I to my dostaliśmy największa owację - opowiadał o tamtym wydarzeniu Stańko. Zespół nagrał razem trzy płyty, a dla Stańki i Seiferta, którzy już wtedy byli gwiazdami kultury jazzowej w Polsce, stanowił początek międzynarodowej kariery.
Stańko spędził trochę czasu w Niemczech, gdzie nagrywał z big bandem Globe Unity Orchestra, który reprezentował skrajnie lewacki nurt free jazzu. Stańko, jedyny muzyk z Europy Wschodniej, zaproszony do współpracy z zespołem, grał zupełnie inaczej niż członkowie Globe Unity Orchestra i to właśnie to sprawiło, że się nim zainteresowali. - Dla nich lewactwo było równoznaczne z awangardą, ale szanowali to, że każdy jest indywidualnością - stwierdził Stańko. Lata 70. były dla polskiego trębacza okresem wytężonej pracy. Powrócił do grania ze Zbigniewem Seifertem, nagrywał z Krzysztofem Pendereckim, Donem Cherrym. Najważniejsza jednak była dla niego współpraca z fińskim perkusistą Edwardem Vesalą. Razem z Tomkiem Szukalskim i Peterem Warrenem stworzyli kwartet i nagrali dwie płyty - bliską sercu Stańki "Twet" i "Balladynę", która z racji nowatorskiego brzmienia stanowiła prawdziwe wydarzenie w świecie free jazzu, a dla samego Stańki była ważna również dlatego, że stanowiła początek jego współpracy z legendarną wytwórnią ECM kierowaną przez Manfreda Eichera.
Niesamowite współprace
Stańko spędzał wtedy wiele czasu w Finlandii, w której Vesala był wielką gwiazdą. - To był bardzo piękny okres w moim życiu. Bardzo hippie. Wokół Edwarda kręciła się wtedy masa różnego autoramentu freaków - wspominał trębacz. - Miesiącami siedziałem u niego na wsi, na pustkowiu nad jeziorem i graliśmy w duecie. W latach 80. jazzowe duo wybrało się do Indii, gdzie Stańko nagrał solowy album. Utwory pochodzące z tej płyty zostały nagrane w Taj Mahal i buddyjskich grotach, gdyż miejsca te charakteryzowały się niesamowitą akustyką. Polski trębacz tworzył w tym czasie również w ramach innych projektów, m.in. rockowego COCX oraz rewolucyjnego Freelectronic, a także współpracował z takimi tuzami jazzu jak Cecil Taylor czy Jan Garbarek.
Współpraca z ECM urwała się po "Balladynie", jak przyznawał Stańko, z jego winy. - Po prostu nie dopilnowałem interesów - tłumaczył. - W tamtym czasie ECM poszedł do góry. Mieli Garbarka, Jarretta, Metheny'ego i ciężko się było dodzwonić do Eichera. Wreszcie na początku lat 90. doszło do odnowienia współpracy, której owocem była wydana w 1994 roku płyta "Matka Joanna", dla której inspiracją był film Jerzego Kawalerowicza "Matka Joanna od Aniołów". Na wybór tytułu płyty wpłynął również fakt, że był to ulubiony polski film Manfreda Eichera. Stańko grał w tym czasie równolegle w dwóch kwartetach, międzynarodowym razem z Bobo Stensonem, Andersem Jorminem i Tonym Oxleyem oraz polskim, w skład którego obok Stańki weszli bardzo młodzi wówczas Sławomir Kurkiewicz, Marcin Wasilewski i Michał Miśkiewicz.
Z pierwszym nagrał dwie płyty, z drugim początkowo tworzył tylko muzykę dla filmów i sztuk teatralnych, jednak z czasem zaczął regularnie koncertować, a w 2002 roku wydana została nagrana w tym składzie płyta "The Soul of Things". Jednak jeszcze w latach 90. wydano nagraną przez składający się m.in. ze Stańki, Terje Rypdala i Stensona septet płytę "Litania". Album zawierający utwory napisane przez Krzysztofa Komedę został bardzo dobrze przyjęty zarówno przez krytykę jak i publiczność.
Ekstrawagancja była jego drugim imieniem
Od początku kariery Tomasz Stańko, tak jak wielu innych jazzmanów, znany był z ekstrawaganckiego stylu ubierania się. Nosił tenisówki do garnituru i cylindra, eksperymentował ze stylem hippie i charakterystycznymi dla niego wielobarwnymi koszulami, a na jego głowie nierzadko zobaczyć można dziwne, czasem wręcz kiczowate, kapelusze i czapki. Jak sam opowiadał, wynikało to po części ze specyfiki środowiska muzyków jazzowych, w którym tego rodzaju zachowania są czymś powszechnym, ale również z jego wyrazistej, buntowniczej osobowości. Osobowości, która stanowi o wartości jego muzyki, lecz również bywa źródłem problemów. To właśnie ze względu na jego charakter Tomasz i Joanna Stańko, była żona trębacza, przez wiele lat mieszkali osobno. - Chciałem mieszkać sam. Jestem trochę despotą. Ta samotność mi rozwiązywała dylemat moralny - przyznał w jednym z wywiadów.
Muzyk nie ukrywał kontaktów z narkotykami, szczególnie haszyszem. - Przez wiele lat paliłem haszysz, ale nigdy nie robiłem z tego jakiegoś psychodelicznego zjawiska. To była dla mnie substancja odurzająca, która dawała pewną przyjemność. Używałem jej, na tej samej zasadzie jak dobrych ubrań.
Po jakimś czasie zrezygnował jednak ze wszelkich używek ze względu na zdrowie. - To są wszystko silne trucizny. Są limity biologiczne i jeśli chce się mieć kontrolę nad własnym życiem, trzeba wybierać - mówił.
Mimo że w chwili wydania płyty "The Soul of Things" miał już 60 lat, nie przestał nagrywać i koncertować. W ostatnim czasie jednak długo chorował. Walczył z rakiem. Zmarł nad ranem 29 lipca 2018 r. w Szpitalu Onkologicznym w Warszawie. Miał 76 lat.