"Wiele razy słyszałem, że ze mnie w życiu nic nie będzie". Andrzej Saramonowicz u Prokopa
Otwarcie opowiada o zaletach in vitro, a na swoim facebookowym profilu zacięcie dyskutuje z komentującymi. Andrzej Saramonowicz był kolejnym gościem Marcina Prokopa w programie "Z tymi co się znają".
Jako reżyser i scenarzysta ma na koncie kilka filmowych hitów, jako pisarz dwie ciekawe książki. Przed laty pracował w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz, był redaktorem również w innych pismach. Jednak jego nazwisko kojarzy się głównie ze świetnymi polskimi komediami.
Zobaczcie całą rozmowę Prokopa i Saramonowicza
Spisany na starty
Saramonowicz zrobił karierę, choć wiele osób wróżyło mu los wręcz przeciwny.
- Wiele razy słyszałem, że ze mnie w życiu nic nie będzie. Byłem dzieckiem pobudliwym. Mówiono mi, że się do niczego nie nadaję. W liceum usłyszałem, że nic ze mnie nie będzie. A siedziałem wtedy z moim najbliższym przyjacielem, do dziś najbliższym, Marcinem Baczyńskim. Ja jestem autorem "Testosteronu" i "Lejdis", a on wszystkich "Listów do M.". No i rzeczywiście, żeśmy się zmarnowali, ale w specyficzny sposób, rozpoznawalny.
Po latach scenarzysta potrafi śmiać się z dawnych docinków. Choć wówczas motywowały go do działania, teraz są anegdotami z czasów dzieciństwa. Chociaż nie tylko wtedy Saramonowiczowi się dostawało. Dorosłemu Andrzejowi również zdarzyło się słuchać wróżb na temat swojej przyszłości. Stało się tak, gdy rezygnował z pracy w "Gazecie Wyborczej".
Trwa ładowanie wpisu: instagram
- Usłyszałem od jednej osoby z kierownictwa, że poza gazetą się zmarnuję. Ale to był rodzaj rozgoryczenia, że ja jednak zdecydowałem się odejść z miejsca, które wydawało się wtedy całym światem.
Podobne teksty rzucane przez obce osoby nie działały na niego deprymująco. Umacniały go. Po latach mógłby z satysfakcją roześmiać się w twarz niedowiarkom, jednak zemsta nie leży w jego naturze.
- Jestem agresywnym cholerykiem, moje reakcje są natychmiastowe – mówił Prokopowi. Saramonowicz wyznał, że złość szybko mu przechodzi, więc zemsta nie wchodzi w grę. – Jeśli chciałem komuś coś udowodnić, to sobie.
Co dalej z karierą filmową?
Reżyser w 2003 roku stworzył "Ciało", w 2007 roku "Testosteron" i "Lejdis". Od nakręcenia "Jak się pozbyć cellulitu" minęło już 8 lat. Saramonowicz od dawna nie robi nowych filmów. Nie bez powodu. Prokopowi podał kilka - miał bardzo dobry kontrakt, który jednak zablokował go jako twórcę. Poza tym ważny stał się samorozwój, reżyser chciał też "poromansować" z literaturą. W 2015 roku napisał "Chłopców", a zeszłym roku ukazał się "Pokraj".
Są też kwestie ideologiczne - reżyser nie ma chęci na robienie kolejnej komedii czy innego filmu komercyjnego. Tym zajął się już Vega. Jednak Saramonowicz nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
- Vega znalazł wytrych, ja miałem klucz. Wydaje mi się, że miałem klucz – stwierdził.
Jego przepis na kino idealne, czyli rozrywkowe, ale z przekazem, jest prosty.
- Jeżeli robisz kino popularne, komedię, to starasz się zrobić wiele warstw – na poziomie podstawowym smak ma być percepowany przez wszystkich. Ale wisienki na torcie smakują tylko nielicznym, wybranym. Problemem jest, że filmy w Polsce mają tylko jedną warstwę – tłumaczył Prokopowi.
Dziś twórcy nie ryzykują, bo widzowie mają w domu bogatą ofertę filmów, więc zasiadają na własnych kanapach zamiast w kinowych fotelach. Dawniej chodzono do kina, później nadeszła era ogromnych telewizorów, a w nich filmów na żądanie. Ściągnięcie widza do kina graniczy z cudem. Dlatego twórcy filmów kinowych nie chcą ryzykować – sięgają więc po oklepane schematy, tych samych, znanych i lubianych aktorów.
Saramonowicz przypomniał o tym, że gdy kręcił "Ciało", obecnie gwiazdy, były tylko kolejnymi anonimowymi twarzami, które dopiero miały szansę się wybić. Dystrybutor DVD z filmem zrobił nawet błąd na pudełku - nieznany Robert Więckiewicz zmienił się w Więckowskiego. Teraz to nie do pomyślenia, bo aktor jest bardzo popularny.
Wybuchowy temperament
Reżyser od lat nic nie nakręcił, ale pisze książki i jest bardzo aktywny w sieci. To tam na co dzień można go "spotkać". Tam też zdarza mu się ujawnić choleryczne reakcje.
Saramonowicz jest znany ze swojego, czasem, zbyt gwałtownego zachowania, ucinania rozmów, gdy, z jakiegoś powodu, uznaje je za zbędne. Andrzej, który sam siebie określiła jako choleryka, przyznał, że pewnych cech u ludzi nie znosi i nie akceptuje. I daje temu wyraz.
- Nie lubię głupoty połączonej z arogancją. Brak ogłady mnie razi, brak profesjonalizmu.
Kłóci się więc w komentarzach na Facebooku, dyskutuje. O dziwo, chce mu się odpowiadać ludziom, których zdarza mu się nazwać głupimi. Jednak epitety twórca zostawia na koniec, gdy okazuje się, że dyskusja pełna argumentów jest na nic. Tak bywa, gdy internauci piszą np. "Saramonowicz Żyd. Nie zna się". Reżyser czuje się w obowiązku uświadamiać innych.
- Za dużo czasu na to tracę – przyznał Prokopowi. Niestety, walka o zmianę poglądów bywa bezowocna.
In vitro to dobro
Saramonowicz stara się trafiać do ludzi nie tylko w kwestiach swiatopoglądowych czy religijnych (sam jest ateistą), ale i in vitro. 20 lat temu dzięki tej, dla wielu wciąż kontrowersyjnej, metodzie na świat przyszła starsza córka reżysera, Konstancja. Dziewczynka wcześnie dowiedziała się o wszystkim, a Saramonowicz zaczął głośno uświadamiać innych na temat in vitro.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
- To akurat nie była choleryczna reakcja. Ja i moja żona przemyśleliśmy tą sytuację. Jest wiele osób z dziećmi in vitro. Kiedy córka miała pół roku zostaliśmy zaproszeni do jakiejś akcji. Musieliśmy to przemyśleć. Uznaliśmy, że skoro doświadczyliśmy szczęścia, gdy ma się dziecko, którego nie mogliśmy mieć, damy temu świadectwo dla innych, żeby się nie bali – wyznał.
- Mam poczucie, że jestem dyżurnym w mediach. Czasami mam dość, bo trzeba powtarzać te same rzeczy, ale to jest bardzo potrzebne – dodał Saramonowicz. Razem z żoną starali się o dziecko przez 3 lata, bezskutecznie. W końcu zdecydowali się na in vitro – pierwsza próba okazała się bezowocna, ale dzięki temu, że się nie poddali, Małgorzata zaszła w ciążę przy drugim podejściu. Po 4 latach od podjęcia decyzji o powiększeniu rodziny w końcu zostali rodzicami.
Małżonkom nie było łatwo. Przez lata żyli z myślą o ciąży jako życiowym priorytecie. Tymczasem ich starania szły na marne. In vitro dało im największe szczęście – dziecko. Nic dziwnego, że Saramonowiczowie medialnie "odczarowują" tę metodę poczęcia.
Żona – fanka czy krytyk?
Reżyser od lat związany jest z pisarką, Małgorzatą Saramonowicz. Bardzo się kochają, razem przetrwali kilkuletnie starania o dziecko. Wiele związków, stając przed podobną próbą, rozpada się. Ich się umocnił.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
- W życiu artystów fankami bywają drugie i kolejne żony, a ja mam ciągle pierwszą – powiedział Andrzej na pytanie Prokopa o to, jak partnerka twórcy reaguje na jego dzieła.
Saramonowicz poznał Małgosię, gdy oboje mieli po 17 lat, a związek stworzyli dwa lata później. Dziś są po 50. - Byliśmy jeszcze niewykluci – wspominał pisarz. Po latach są dla siebie prawdziwymi partnerami, również intelektualnie. – To nas nakręca do różnych działań.
Żona jest pierwszym redaktorem wszystkiego, co on pisze. Doskonale się dogadują. – Chyba lubi moje poczucie humoru. Dzieci są zrozpaczone. "Ty się śmiejesz ze wszystkiego co on powie", "Tato, to suchar" - mówią córki pary, gdy ich tata przy stole opowiada żenujące żarty, a mama wybucha śmiechem.
Małgorzata również pisze książki, ale autorzy nie rywalizują ze sobą, raczej się uzupełniają. Dzięki takiej komitywie są ze sobą od wielu lat.
- Związek jest jak dwuosobowa wyprawa, gdzie wisisz na pionowej ścianie w Himalajach. Musi być absolutna pewność, że jak ktoś założy stanowisko, to jak ja spadnę, stanowisko mnie przytrzyma. Absolutna pewność. Ludzie często pionową ścianę jaką jest życie próbują pokonać z kimś, o kim nic nie wiedzą – mówił Saramonowicz.
- Małgosia jest najważniejszą osobą w moim życiu – podsumował swój związek.