Zagadka śmierci Bohdana Gadomskiego. Zeznania ratownika rzucają nowe światło
Znany dziennikarz Bohdan Gadomski zmarł wiosną 2020 r., ale niejasnym okolicznościom jego śmierci wciąż przyglądają się śledczy. Przed łódzkim sądem toczy się proces, w którym zeznania jednego z lekarzy rzuciły nowe światło na tę zagadkową sprawę.
Bohdan Gadomski, znany reporter świata gwiazd, autor "Angory" oraz "Expressu Ilustrowanego", zmarł w łódzkim szpitalu 24 marca 2020 r. Dziennikarz, który w ostatnich latach ciężko chorował (przeszedł zawał, miał też na cukrzycę), wyszedł z niego zaledwie kilka dni wcześniej.
Zrobił to na własną prośbę, a opiekę nad wypisanym pacjentem miał sprawować jego znajomy Borys Ł. I to właśnie on, podobnie jak i jego małżonka, znaleźli się pod lupą prokuratury. Mężczyzna został oskarżony o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu dziennikarza, czego następstwem była śmierć Bohdana Gadomskiego. Żonie Borysa Ł. postawiono zaś zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu znajomego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trudno się z tym pogodzić. Odeszli w 2021 roku
Podejrzenia na oskarżonych dodatkowo rzuciły zmiany w testamencie, jakich niedługo przed śmiercią dokonał Gadomski. Jak podaje "Fakt", dziennikarz przepisał na Borysa Ł. swój majątek oraz "udzielił bankowych pełnomocnictw osobie, która praktycznie przejęła nad nim kontrolę w ostatnich tygodniach życia".
Tabloid ujawnił też zeznania lekarza karetki, która przybyła na wezwanie do mieszkania Gadomskiego, gdzie znaleziono go nieprzytomnego, w stanie niewydolności oddechowej i krążeniowej. Przed sądem Lechosław Dorożała opowiadał, że dwaj mężczyźni, których zastał w mieszkaniu i którzy wezwali pogotowie, sprawiali wrażenie kompletne nieprzygotowanych do opieki nad osobą chorą na cukrzycę.
Zauważył, że nie posiadali tzw. pena, specjalnego urządzenia, którym można podać precyzyjną dawkę insuliny. To zastanowiła medyka. "Podejrzewałem, że może podano za dużo jednostek" - przytacza jego słowa przed sądem "Fakt".
- Poprosiłem, aby pokazali mi, w jaki sposób aplikowali insulinę. Wtedy jeden z tych panów pokazał: długopisem naciskał tłok, zakładał igłę… Pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją. Zdziwiło mnie, że wciskał długopisem tłoczek pojemnika. A przecież insulina powinna być bardzo precyzyjnie podawana. Na szybko przeliczając dawkę, to przekraczało wielokrotnie dawki, które pacjent powinien otrzymać. Miałem wrażenie, że te osoby mają totalną niewiedzę, jak podawać i jak odmierzyć wymaganą dawkę insuliny - zeznał Dorożała.
Następnie, jak czytamy w tabloidzie, wyjaśnił sądowi, ile dawek insuliny najprawdopodobniej podano Gadomskiemu. I dlaczego mogło to okazać się dla dziennikarza śmiertelne.
- Fiolka z insuliną ma z tyłu tłoczek, a na ściankach podziałkę. W środku jest 300 jednostek leku. Jeśli brakuje jednej trzeciej, to znaczy, że podano 100 jednostek, połowa to 150 jednostek. Pacjent po wyjściu ze szpitala miał wykupioną pełną fiolkę. Policzyłem, ile brakuje i podzieliłem przez liczbę dni od wyjścia ze szpitala. Nawet przyjmując średnie podawanie leku, i tak przekraczało zalecaną dawkę. Już 100 jednostek, czyli jedna trzecia fiolki, podane jednorazowo w 99 proc. przypadków powoduje zagrożenie życia, a nawet prowadzi do zgonu - wytłumaczył.