Aaron Carter miał umrzeć w wyniku utonięcia. Rodzina twierdzi inaczej
Wokół śmierci Aarona Cartera nadal nie brakuje kontrowersji. Rodzina twierdzi, że oficjalna przyczyna nie jest faktyczną. Jej zdaniem kluczową rolę w tragicznej historii odegrały narkotyki.
5 listopada Aaron Carter, młodszy brat Nicka Cartera z Backstreet Boys, został znaleziony martwy. Jego ciało leżało w wannie. Przedwczesna śmierć wstrząsnęła amerykańskim show-biznesem. Mówiono jednak, że Carter od dłuższego czasu "walczył ze swoimi demonami". Nie było tajemnicą, że był uzależniony od narkotyków.
34-latek zaliczał wzloty i upadki. Starał się jednak wyjść na prostą. Robił to dla swojego syna (nad którym odebrano mu opiekę). Kilkakrotnie szedł na odwyk. Chciał też naprawić relacje z Nickiem. Miał wiele planów, w tym pracę nad własną muzyką.
Zobacz wideo: Odeszli w 2022 r. Pozostaną w naszej pamięci
Demony, z którymi walczy, go nie opuściły. Kiedy w listopadzie sieć obiegła informacja o jego śmierci, media podawały, że jej przyczyną było utonięcie w domowej wannie. Rodzina Cartera jest jednak innego zdania.
Jak podaje TMZ, bliscy Cartera twierdzą, że zmarł w wyniku przedawkowania. Melanie Martin, jego narzeczona, a także matka muzyka twierdzą, że sekcja zwłok nie wykazała wody w płucach, która wskazywałaby na utonięcie. Nadal czekają jednak na wyniki toksykologii, które wyjaśnią, jakie substancje znajdowały się w jego krwi.
Kobiety przekazały policji, że znalazły jego telefon pełen wiadomości od nieznajomego, który twierdził, że Carter jest mu dłużny 800 dolarów za nieokreśloną substancję. Dodały, że mógł być zastraszany. Podejrzewają również, że owa substancja mogła się okazać śmiertelną mieszanką.
TMZ podaje z kolei, że kiedy Carter został znaleziony w wannie, wszystko wskazywało na to, że jego ciało leżało tam od dłuższego czasu - zarówno zmieniony kolor skóry, jak i zapach, który unosił się w powietrzu.