Bela Komoszyńska: Myślę, że wszyscy przeżywamy teraz renesans. Potrzebowaliśmy tego
- Dużo pracowałam nad uświadomieniem sobie, jak trudno pokochać siebie. Przyjąć, że wszystkie emocje są wspaniałe, i te świetliste, i te ciemne. Dopiero moment akceptacji tej pełni daje poczucie wyzwolenia. To moment, w którym przychodzi nieograniczoność i wolność. A wolność i miłość to dla mnie to samo - mówi Bela Komoszyńska, opowiadając o idei towarzyszącej najnowszej płycie Sorry Boys, "Renesans".
Urszula Korąkiewicz: Renesans to epoka, która wyszła z mroków średniowiecza. Wasz "Renesans" nawiązuje do tego wyjścia z mrocznego okresu?
Bela Komoszyńska: Tak i myślę, że wszyscy tego bardzo potrzebujemy. Ten moment zatrzymania pozwolił nam przystanąć, spojrzeć na to, kim właściwie jesteśmy i w jakim miejscu jesteśmy. Mogliśmy zajrzeć w głąb siebie. Przypomnieć, że jesteśmy wielowymiarowymi istotami, nie tylko ciałem, ale i duchem. Tak bardzo zatraciliśmy się w codziennym pędzie, że zapomnieliśmy, że mamy też duszę. Teraz miała czas, żeby do nas dobiec i zamanifestować swoje potrzeby.
Myślę, że wszyscy przeżywamy teraz renesans, mniej lub bardziej świadomie odrobiliśmy lekcję z tego zatrzymania. Przyjaciółka powiedziała mi ostatnio piękne zdanie: "teraz walutą jest energia". Owszem, nie uciekniemy od świata materialnego, ale przecież przekonaliśmy się namacalnie, że to właśnie ludzka energia jest w stanie przenosić góry. Myślę, że wchodzimy w nowy czas, większej świadomości. I co jest naprawdę ważne, orientujemy się w tej świadomości, że bycie człowiekiem jest po prostu wspaniałe. To właśnie wstęp do prawdziwego renesansu.
Czyli możemy przyjąć, że tematem przewodnim waszej nowej płyty jest czułość w stosunku do człowieka?
Ta płyta w dużej części jest intymna, ale nie introwertyczna. Nie nagraliśmy jej w końcu dla siebie. Ale sądzę, że bardziej niż zwykle pozwoliliśmy naszej intymności wybrzmieć w piosenkach. Chcieliśmy nią dotknąć słuchaczy, otulić ich. Czułość jest więc jak najbardziej słusznym skojarzeniem.
Renesans jako epoka historyczna po mrokach średniowiecza postawił znowu w centrum uwagi człowieka, dostrzegł w nim element boski. Zwrócił uwagę na to, jak jesteśmy fascynujący, jak piękne jest ludzkie ciało, jak niezwykłe możliwości tworzy fuzja ciała i duszy. Ten głęboko rozumiany humanizm jest dla mnie możliwością zajrzenia w głąb siebie, zwiedzania duszy. Renesans to opowieść o człowieczeństwie, jego sile, ale też o jego pięknych słabościach.
Bo renesans to, nomen omen, odrodzenie. A to niejako spojrzenie na siebie zupełnie na nowo. Z tej płyty wybrzmiewa właśnie taki dojrzały przekaz. Jest opowieścią o afirmacji, akceptacji siebie?
Dokładnie tak. Akceptacja siebie jest cholernie trudna i rzadko zdajemy sobie sprawę, jak radosny to moment, kiedy w końcu nastąpi. Nawet, jeśli to tylko chwila, to jest to moment niesamowitego uwolnienia, swobody. Dla mnie miłość i wolność to jedno i to samo. Ponieważ moje życie prywatne płynnie przenika się z muzyką i każda nowa płyta to dla mnie jakiś kolejny etap w życiu, to tak, ta opowiada o akceptacji siebie. Pełnej. Dużo pracowałam nad uświadomieniem sobie, jak trudno pokochać siebie. Przyjąć, że wszystkie emocje są wspaniałe, i te świetliste, i te ciemne. Dopiero moment akceptacji tej pełni daje poczucie wyzwolenia.
Mówisz, że to płyta bardzo intymna. Jak tym razem podeszliście do procesu tworzenia?
Znamy się już bardzo długo i totalnie rozumiemy. Od dłuższego czasu nasz proces twórczy wygląda tak, że pracujemy nad kompozycjami w naszych pracowniach. Później przesyłamy je sobie i każdy z nas dokłada swój element. Kiedy chłopaki przysyłają mi swoje kompozycje, od razu czuję, co chcieli przez nie powiedzieć. I odwrotnie. Tomek i Piotrek są dla mnie nieustannie inspirujący.
Puszczacie wodze fantazji? Ta płyta jest dojrzalsza, w odpowiednich miejscach liryczna, w odpowiednich rozbuchana.
Faktycznie postawiliśmy na delikatność, ale są tu momenty rozbuchania w naszym, sorryboysowym stylu. To wszystko wpisuje się w ideę tej płyty. Chodzi o to, żeby się nie ograniczać, nie zamykać w ramach.
Szczególnie na koncertach.
Tak! Cieszę się bardzo, że ruszyliśmy w trasę tuż po premierze. Trasa koncertowa jest dla nas naturalną kontynuacją celebracji tej premiery. Zawsze bardzo czekam na spotkania na żywo. Łaknę ich. Jestem najszczęśliwsza, kiedy publiczność wyzwala się podczas koncertu, tańczy i szaleje razem ze mną. Czuję wtedy, że jesteśmy w tej samej energii.
Ale nawet, kiedy publiczność zamiast tańczyć, słucha nas w skupieniu, czuję jej bliskość. Poza tym prędzej czy później jesteśmy w stanie wciągnąć ją w nasz świat. Nie umiemy inaczej, to na koncertach jesteśmy najbardziej sobą. A w przypadku "Renesansu" dodatkowo wcielamy różnorakie pomysły na rozpowszechnianie tego ducha.
Czyli możemy powiedzieć, że ludzie renesansu, o których ostatnio często wspominasz to w dużej mierze wasi fani?
Myślę, że nasza publiczność jest utkana z bardzo podobnej materii i ducha, co my. Podobne przyciąga podobne. Uwielbiam naszych słuchaczy i uwielbiam doświadczać, czy to w rozmowach po koncertach, czy to w nadesłanych wiadomościach, że to, o czym śpiewam jest zrozumiałe, że nasza muzyka dociera tam, gdzie trzeba.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
No i nie zapominajmy o kolejnej ważnej postaci "Renesansu", Starry. Na ile to twoje alter ego, a na ile wykreowana postać?
Definicją Starry jest wielowymiarowość i nieograniczoność. Na dobrą sprawę nie musimy jej określać. Nazywa się tak, jak chcesz. Pozwoliłam jej wyjść poza ramy i o to proszę słuchaczy. Pozwólmy jej ewoluować. Sama jestem bardzo ciekawa, kim się stanie.
Jak ważna jest dla ciebie kreacja, tworzenie światów i postaci, które wprowadzają w klimat płyty? Słowem - skąd właściwie się wzięła?
Potrzebowałam jej, żeby zobrazować jedną z głównych myśli Renesansu - żebyśmy nie ograniczali sami siebie, nie zamykali w swoich ciasnych rolach. Mnie pomogła wyjść z moich ograniczeń. I w końcu... zaczęła żyć własnym życiem. Pozwoliłam jej na to. Ona sobie podróżuje, żyje swoim życiem i rozszerza moje. Czasami przejmuje stery. Jest nieobliczalna. Nie wiem, kiedy się pojawi, kiedy napisze kolejną pocztówkę. To niezwykłe, kiedy twoje dzieło naprawdę zaczyna żyć własnym życiem, staje się odrębnym bytem. To fascynująca przygoda.
Wspominałaś, że "Renesans" można byłoby okrasić podtytułem "przygody duszy". Czym zaowocowały twoje przygody? Zostawiłaś na tym krążku namacalny ślad swoich przygód?
Tak, "Moje kochanie", jedną z moich ukochanych piosenek na tej płycie. Ten utwór, w największym skrócie, powstał właśnie z radości przygody. I jest jakąś niezwykłą klamrą. To ostatni, który napisałam na "Renesans", ostatni na krążku, a do tego jest konsekwencją zakończenia ery "Miłości". Ostatni koncert z tej trasy zagraliśmy w Kościelisku. Zaraz po koncercie trafiliśmy na spontaniczną góralską imprezę. Byliśmy nią zupełnie zaskoczeni, wręcz na nią wciągnięci. Był prawdziwie dziki góralski taniec, picie wódki z jednego kieliszka przekazywanego z ust do ust.
Pozwoliliśmy sobie na totalną swobodę i lekką nieodpowiedzialność, ale bawiliśmy się doskonale. Byliśmy przeszczęśliwi. Poczułam tam tę góralszczyznę, iście młodopolskiego ducha. I zaraz po powrocie z Kościeliska napisałam ten utwór. Utrzymany w tym duchu, w tej energii, z tymi zaśpiewami. Ten utwór powstał z namacalnej inspiracji, ale wiele zaowocowało moimi wewnętrznymi podróżami. Tak dalekimi, że właściwie nie umiałabym jasno wytłumaczyć, skąd się wzięły i dlaczego brzmią tak, a nie inaczej.
Co masz na myśli?
Przykładem mojej naprawdę dalekiej podróży w przestrzeni jest "Na, na, na". Kiedy puściłam już nagraną piosenkę mojej przyjaciółce, która jest osadzona w kulturze flamenco, powiedziała mi od razu: "to jest cante jondo, czyli pieśń głęboka". Pieśń głęboka to właśnie taka melodia, która gra nam w duszy, czasami od wielu pokoleń, choć nie do końca mamy pewność, do kogo naprawdę należy. Czasem objawia się właśnie w postaci piosenki.