"Brud", czyli nieokrzesana biografia Mötley Crüe. "Wypij, wciągnij i zalicz wszystko, co widzisz"
- Nigdy, z żadnym zespołem nie przeżyłem tego, co zgotował mi Mötley Crüe - mówił o wybrykach grupy wieloletni manager, Doc McGhee. Brudna historia "gwiazd rocka cieszących się najgorszą sławą" w końcu trafiła na ekrany.
Mötley Crüe na kartach historii zapisał się jako jeden z najsłynniejszych przedstawicieli glam metalu, czy też jak kto woli, hair metalu. Długowłosi, nieokrzesani muzycy nagrali sporo hitów, jak "Shout at the Devil", "Girls, Girls, Girls", "Take Me To The Top", "Live Wire", "Looks That Kill" oraz świetny album "Dr. Feelgood". Jednak w miarę, jak wspinali po szczeblach muzycznej kariery, większą sławę (czy też raczej niesławę) niż muzyka, przyniosło im w latach 80. i 90. pełne ekscesów życie prywatne.
- Cały czas chcieliśmy wkurzać wszystkich wokół. Czy to wyglądem, czy to zachowaniem – wspominał później w jednym z wywiadów Tommy Lee.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Kiedy autobiografia "Brud" napisana przez amerykański zespół do spółki z dziennikarzem Neilem Straussem ujrzała światło dzienne w 2001 r., z miejsca stała się bestsellerem "New York Timesa". Trudno się dziwić. Na fanów czekały do bólu szczere wypowiedzi muzyków.
- Wydaje mi się, że ten zespół jest jakoś nakręcany przez patologię. Kręci nas stąpanie na krawędzi szaleństwa. Motywuje nas walka. Narkotyki i inne używki dają nam kopa. Nakręcają nas chore pomysły i patologie w innych zespołach. Nie wiem, czy ktoś jeszcze funkcjonuje w taki sposób - pisał w książce założyciel i basista zespołu, Nikki Sixx.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Wydawało się, że ekranizacja "wyznań gwiazd rocka cieszących się najgorszą sławą" była kwestią czasu. Jednak powstawanie filmu, podobnie jak właściwie wszystko, co dotyczy Mötley Crüe, nie przyszło łatwo. Prawa do filmu w 2006 r. wykupiły Paramount i MTV Film. Wśród potencjalnych reżyserów padały obiecujące nazwiska, w tym David Fincher i Larry Charles. Prace ugrzęzły jednak w 2008 r.
Ostatecznie reżyserem filmu został Jeff Tremaine, który od dłuższego czasu marzył o zekranizowaniu "Brudu". Doniesienia o wznowieniu prac wróciły na dobre w 2016 r. Plany zaczęły nabierać kształtów, gdy prawa do produkcji kupił Netflix. Ekipa na plan weszła w lutym 2018 r. Fani zacierali ręce w nadziei na najbardziej szaloną rockową biografię roku.
Ekscesy, o których krążą legendy
Wydaje się, że decyzja o wprowadzeniu filmu na platformę zamiast do kin była słuszna. Opatrując go odpowiednią kategorią (tylko dla dorosłych) można było go zrealizować nie siląc się przesadnie na cenzurę. W efekcie otrzymaliśmy to, z czego przez lata słynęli Mötley Crüe: dzikie imprezy, bójki i inne wybryki, sporo scen seksu, demolki i chaosu, który siali wszędzie, gdzie się pojawili.
- Zachowywaliśmy się jak gang. Nie byliśmy zespołem, byliśmy je...ną paczką idiotów - komentuje Sixx już na początku. I tak pierwsza część filmu to właściwie niekończąca się impreza, przeplatana mniej lub bardziej zabawnymi momentami. Nie brakuje legendarnych już ekscesów, jak choćby ten z trasy z Osbournem, z którego najmniej odrzucający fragment to wciąganie przez Ozzy'ego mrówek nosem.
Sex, drugs & rock'n'roll w stylu Mötley Crüe
Mötley Crüe czas upływa pod hasłem "wypijasz, wciągasz i pi…ysz wszystko, co widzisz". I tak muzycy wlewają w siebie hektolitry whisky, hurtowo wciągają kokainę i zaliczają czyhające niemal wszędzie groupies. - Nigdy nie zostawiaj dziewczyny z Mötley Crüe, bo ją przelecą – kąśliwie podsumowuje Pete Davidson, wcielający się w Toma Zutauta, który zapewnił zespołowi kontrakt z Elektra Records (amerykańską wytwórnią, współpracującą z takimi zespołami, jak m.in. The Doors, Queen, The Stooges czy Metallica).
Nad faktem, że kobiety (poza kilkoma wyjątkami) są przedstawiane jako parada bezimiennych ślicznotek, gotowych zaspokoić potrzeby gwiazd rocka (w łazience, garderobie czy pod stołem) obecnie naprawdę trudno przejść obojętnie. Migawki z tego, jak je traktowali, skutecznie podnoszą ciśnienie.
Paradoksalnie jednak, zamiast zezwierzęcenia, do którego muzycy przyznawali się w książce, całościowo otrzymujemy raczej historię zagubionych chłopców, desperacko poszukujących akceptacji i miłości. Tak jest choćby w przypadku Tommy’ego Lee, który ucieka w takie związki, jak ze słynną Heather Locklear (co ciekawe, dużo głośniejsze i zakończone oskarżeniami o przemoc domową i pobytem muzyka w więzieniu małżeństwo z Pamelą Anderson do filmu już nie weszło).
Pasmo nieszczęść
Rozpędzona historia okraszona coraz bardziej efektownymi koncertowymi scenami dociera w końcu do punktu zwrotnego - spowodowanego w 1984 r. przez pijanego Vince’a Neila wypadku, w którym ginie ich przyjaciel, Nicholas "Razzle" Dingley z Hanoi Rocks. Choć muzyk odbył za to stosunkowo niewielką karę (kilka tygodni w więzieniu, 2,5 mln dolarów na rzecz ofiar wypadków samochodowych i 200 godzin prac społecznych), wydarzenie odciska na nim trwałe piętno.
W drugiej części otrzymujemy serię historii, w których rockandrollowe ekscesy ustępują miejsca wątkom obyczajowym: o walce z demonami przeszłości, ciemnej stronie popularności i zgubnych skutków eksperymentowania z narkotykami. Lee bezskutecznie ratuje małżeństwo, Mars boryka się z postępującym zesztywniającym zapaleniem stawów kręgosłupa.
Sixx natomiast tonie w narkotykowym nałogu. Na heroinę potrafi wydać 1000 dolarów dziennie. Ostatecznie jeden z incydentów z przedawkowaniem w 1987 r. nieomal kończy się tragedią i prowadzi do kilkuminutowego stanu śmierci klinicznej. Lekarze cudem przywracają akcję serca. Sixx od tego momentu postanawia zerwać z nałogiem, ale zanim to nastąpi, pierwsze, co robi po powrocie do domu, to sięga po heroinę.
Zespół po tych wydarzeniach przechodzi okres trzeźwości i mimo sukcesów, miota się pomiędzy wyczerpaniem i frustracją powodowanymi niekończącym koncertowaniem i piętrzącymi się problemami. Ostatecznie Neil opuszcza zespół, a niedługo później, osamotniony, przyjmuje ogromny cios od losu - stratę walczącej z rakiem kilkuletniej córki, Skylar.
Mötley Crüe z kolei bez charyzmatycznego frontmana jest spisane na niepowodzenie. Epizod z nowym wokalistą zostaje zepchnięty w niepamięć. Filmowy John Corabi dostaje na ekranie zaledwie moment w wywiadzie dla MTV i krótkie wyjście na scenę.
Jak feniks z popiołów
Wyjście z sytuacji jest jedno: Sixx musi zebrać zespół znów razem i ratować to, co z niego zostało. Ale iście hollywoodzki, wzruszający happy end jednoczący zespół, wypada raczej ckliwie. Zwłaszcza, że fani zespołu wiedzą, że pierwsze próby pojednania w latach 90. nie nastąpiły za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale były wymuszone przez agentów i prawników. Nie dowiemy się zbyt wiele, co działo się z zespołem dalej. Jak na zespół o ponad trzydziestoletniej karierze, naznaczonej pod koniec rozstaniami i powrotami, podsumowanie "i grali razem jeszcze przez 20 lat", jest nad wyraz zdawkowe.
Po tym, jakie wrażenie robiła książka, można było się spodziewać prawdziwej bomby, tymczasem siła rażenia filmu jest zdecydowanie mniejsza. Tu nie chodzi o kronikarską dokładność. Ale przygodowa opowieść o czterech wyrzutkach: "starcu", wiecznym uciekinierze z rozbitej rodziny, podrywaczu i nieokrzesanym dzieciaku, którzy, choć początkowo nie wierzył w nich prawie nikt, odnieśli spektakularny sukces i zdobyli międzynarodową sławę. Szkoda tylko, że w trwającej niecałe 2 godziny produkcji pod natłokiem wątków zabrakło głębszej analizy psychiki bohaterów, którzy ostatecznie przyznają, że żałują wielu wybryków.
Niemniej, to wciąż opowieść, którą nieźle się ogląda na ekranie. Douglas Booth oddał całą dekadencję, jaka charakteryzowała Nikkiego Sixxa, nieokiełznana energia rapera Machine Gun Kelly sprawdziła się w sportretowaniu Tomm'ego Lee, Daniel Webber zachował charakter podrywacza godny Vince'a Neila, a Iwan Rheon jest przekonujący jako najbardziej skryty ze wszystkich Mick Mars. Mötley Crüe grają jak dobrze naoliwiona maszyna. Bezkompromisowy "Brud" to zdecydowanie pozycja dla fanów Mötley Crüe i miłośników rockandrollowej jazdy bez trzymanki.