Irena Dziedzic miała 700 tys. zł. długów. Uciekała przed wierzycielami
Zagadkowa śmierć legendy telewizji wywołała wiele pytań. Dlaczego majątek Ireny Dziedzic przejął obcy człowiek i czego dotyczy śledztwo w sprawie jej zgonu? Jedyna przyjaciółka zmarłej dziennikarki zdradziła nam całą prawdę.
W mediach co jakiś czas pojawiają się nowe doniesienia na temat ostatnich tygodni życia słynnej prezenterki. Plotki głosiły, że Dziedzic dostawała 900 zł. emerytury i musiała podpisać odwróconą hipotekę na dom, by mieć za co żyć. Okazuje się, że prawda jest nieco inna.
Przeczytaj też: Zmarła w samotności. Irena Santor wspomina Irenę Dziedzic
Przemierzając Saską Kępę, wzdłuż ulicy, na której mieszkała Irena Dziedzic szukałem kogoś, kto dobrze ją znał. Ciężko było uwierzyć w to, że jedna z największych gwiazd PRL zupełnie odcięła się od świata i nie wychodziła z domu. W końcu sąsiadka dziennikarki wskazała mi dom, w którym mieszka przyjaciółka Dziedzic. "Bardzo miła kobieta, właściwie tylko ona miała z nią kontakt" - usłyszałem. Zadzwoniłem domofonem i po chwili okno otworzyła sędziwa pani w koszuli nocnej. Patrzyła na mnie z pewną nieufnością i poprosiła o kontakt telefoniczny. Wybrałem numer i dowiedziałem się o Irenie Dziedzic więcej, niż mógłbym się spodziewać.
Michał Dziedzic: Od czego zaczęły się problemy ze zdrowiem Pani Ireny?
Przyjaciółka Ireny Dziedzic: Załamała sobie nogę 1 lipca. Ledwo zdążyła się wykurować, to znowu przewróciła się w domu i miała kolejne złamanie. Lekarka, która ją leczyła, zadzwoniła na Ukrainę do swojej znajomej, która opiekuje się ludźmi. No i przyjechała ta Ukrainka. Mieszkała u niej, opiekowała się nią, robiła zakupy. Dostawała za to 3 tys. miesięcznie. Miała jej dowód nawet i brała emeryturę, bo Irena nie wychodziła z łóżka.
Nie była już najmłodsza. Miała 93,5 roku i od tego ciągłego leżenia coś tam się jej w płucach porobiło. Zabrali ją do szpitala 4 listopada, a następnego dnia umarła. Jedna z lekarek uważała, że za późno została przywieziona. Dlatego wkroczyła prokuratura, sąd. Miała się odbyć sekcja, żeby wykryć, czy nie było żadnych zaniedbań. Moim zdaniem ta Ukrainka bardzo dobrze się o nią troszczyła.
_Na zdjęciu: ulica, na której mieszkała Irena Dziedzic_
Jak wyglądała sytuacja finansowa pani Ireny? 3 tys. za opiekunkę to sporo dla emerytki
Ona wcale nie umarła w biedzie. To wszystko są plotki. Sama wiem, jaką miała emeryturę, bo na kilka tygodni przed śmiercią mi pokazywała rachunki. Dostawała 2,5 tys. na rękę, nie żadne 900zł. Plus to, co otrzymywała od pana Bogdana B.
To ten sadownik spod Łodzi, który podpisał z nią odwróconą hipotekę na dom?
Pan Bogdan B. 6 lat temu odkupił cały segment mieszkalny od Ireny. Budynek został wystawiony przez komornika za 770 tys. zł., co było mocno zaniżoną stawką. Irena miała długi opiewające na bagatela 700 tys. Pan Bogdan spłacił jej długi, a później te kilkadziesiąt tysięcy, które zostało dawał jej w ratach. Wiem, że ona chciała większe kwoty i przez krótszy okres czasu. On wolał jej wypłacać dłużej, a w nieco mniejszych kwotach.
Jak to się stało, że Irena Dziedzic miała 700 tys. zł długu?
Musi pan wiedzieć, że Irena miała ogromny talent do robienia długów. Właściwie za nic w życiu nie chciała płacić. Kiedy jeszcze pracowała w telewizji, to oni płacili za nią, np. rachunki za telefon. Ale po tym, gdy nastała Solidarność i musiała się pożegnać z posadą, nie miał jej już kto pomagać. Nie była zbyt lubiana wśród sąsiadów, ani też wśród współpracowników w telewizji. W pewnym momencie za gaz i światło miała ponad 34 tys. zł. długu.
Zaczęli zgłaszać się różni wierzyciele. Pod domem zbierali się ludzie, którym winna była pieniądze, prawnicy, w końcu wkroczył komornik. Wyceniono dom na zaledwie 770 tys. i już pierwszego dnia kilka osób chciało go kupić.
Nie otwierała drzwi nikomu. Strasznie się bała, co się stanie. Pamiętam gdy wracałam z nią z zakupów i zobaczyła pod mieszkaniem samochód pana Bogdana B. Pędem zaczęła uciekać przez krzaki, bo tutaj jest taka dzika uliczka. On za nią krzyczał "Niech pani poczeka pani Ireno, ja naprawdę chcę pani pomóc!". Po jakimś czasie się spotkali i sfinalizowali tę umowę. Odkupił dom i był dla niej bardzo życzliwy. Tą pozostałą część kwoty, którą miał jej przekazać, spłacał w ratach, jak mówiłam. Gdzieś na mieście się spotykali, żeby przekazywać pieniądze, bo później pana Bogdana tu nie widziałam.
Podobno po śmierci znalazł się też jakiś daleki krewny Ireny. To prawda?
Wiem, że miała jakiegoś bardzo dalekiego krewnego w Warszawie. Cioteczny w drugiej linii, bardzo daleki krewny. Nigdy się z nim nie kontaktowała. Przyjechała z dalekich kresów, tam się straszne rzeczy działy w czasach jej dzieciństwa. Nie wiem ilu jej bliskich przeżyło. Wiem, że mieszkała z matką i ojcem, który później się zapił. Potem wyniosła się do Krakowa, gdzie pracowała jako kelnerka w bardzo luksusowej restauracji. Tam ją dziennikarze z Warszawy zauważyli. Była piękną, zgrabną dziewczyną i miała świetną dykcję. Później nie przyznawała się do tego, że była kelnerką. Zamieszkała w Warszawie z matką na ul. Paryskiej, wynajmowały mieszkanie. To był początek telewizji i jej wielkich sukcesów.
Po jakimś czasie szukała domu dla siebie. Urząd jej przekazał w 75 roku segment w surowym stanie. Zaraz obok mojego. Nieprzyjemnie się koło niego mieszkało. Odrapane to było i opuszczone. Nawet sąsiedzi mówili, że tam straszy. Ona to odremontowała, ale nie zyskała sympatii otoczenia niestety. Była osobą była bardzo pewną siebie, z większością sąsiadów zadarła...
W jaki sposób?
Pożyczała pieniądze od masy ludzi, ale nikomu nie oddawała. Właściwie chyba tylko ze mną się uczciwie rozliczała. Pamiętam, że musiała aż trzy przystanki jechać, żeby kupić pół chleba. Bo we wszystkich sklepach, kioskach i aptekach już wiedzieli, że nie płaci. Był taki dziennikarz, który z 18 lat temu wyliczał, że miała około stu założonych spraw.
Gdy jeszcze pracowała w telewizji rozpuściła wiadomość, że jest kochanką Cyrankiewicza. Elektrownia i gazownia się bały się wtedy upominać o rachunki (śmiech). Jak ta plotka dotarła do żony Cyrankiewicza, to ta zażądała wyjaśnień. Zebrał się zarząd telewizji i musiała się tłumaczyć. "Bo to było tak śmiesznie, jak zaczęli mi wszyscy czapkować" - powiedziała im. Cała Irena!
Przyjaciółka Ireny Dziedzic wolała zachować anonimowość. Prosiła, by nie podawać jej imienia i nazwiska.