Kora i Kamil Sipowicz: zakochał się w niej, gdy była mężatką. To on jest ojcem jej drugiego syna
Na początku ich związek był burzliwy, rozbił się o prozę życia. Ale później stanowili już nierozerwalną, doskonałą parę: Kora i Kamil Sipowicz.
Ta jest historia z jednej strony całkiem przyziemna. Dotyczy wszak zwykłej ludzkiej biedy. I jest przyziemna do samego końca życia Kory, która wraz z Kamilem musiała szukać pieniędzy na drogi lek przeciwdziałający rakowi jajnika – miesięczna dawka kosztowała 24 tys. zł. Ta historia to też setki godzin spędzonych w szpitalach, chemioterapia i okrutny, potworny ból. Ale z drugiej strony jest to historia metafizyczna: o uczuciach, o miłości, o tym, co niewidzialne, a piękne i nadające wartość ludzkiemu życiu. To historia o życiu i śmierci.
Muniek wspomina Korę. "Była piękną kobietą, onieśmielała facetów"
Zacznijmy od początku. Kora Jackowska była w latach 70. początkującą artystką, żoną muzyka Marka Jackowskiego. Kariera w Maanamie miała się zacząć za kilka lat.
Kora tak wspominała początki małżeństwa w "Zwierciadle".
- Z Markiem, doprowadzając mieszkanko do ładu i składu, zmywaliśmy ze ścian najgorszy syf. Żeby mieć ciepłą wodę, podłączałam z lewego prądu kable do pralki, potem wlewałam to do wanny, żeby wykąpać dzieci i coś wyprać. W piecach paliło się klepkami z innych ruder, a na małej kuchence elektrycznej gotowałam makaron.
Później Kora i Marek przenieśli się z Krakowa do Warszawy.
Tu poznali Kamila Sipowicza, który tak to wspominał w wywiadzie dla "Vivy!":
- Były lata 70. Mieszkałem wtedy na siódmym piętrze w bloku przy ulicy Ogrodowej, a Kora na czwartym. Niedawno się wprowadzili z Markiem Jackowskim i małym synkiem Mateuszem. Wynajęli dwupokojowe mieszkanie. Prowadzili dom otwarty, bywało tam mnóstwo ludzi. Ja mieszkałem z matką. Nie mogłem zapraszać do siebie nikogo, zjeżdżałem więc na czwarte piętro do Kory i Marka. Piliśmy herbatę, siedząc na podłodze, rozmawialiśmy o Jezusie, o buddyzmie, o proroctwach. To były głębokie filozoficzne rozmowy.
Wcześniejsze losy Sipowicza i Kory były podobne.
- Ja, półsierota bez ojca, bez przerwy podrzucany przez matkę do różnych ciotek. Kora podrzucona do domu dziecka i potem tułająca się też po ciotkach. I jej matka, i moja były bardzo biedne. Kora była wychowywana w bardzo biednych warunkach, w pokoju w suterenie mieszkała z matką, siostrą i dwoma braćmi. Może dlatego oboje przystaliśmy do ruchu hipisowskiego – ja w Warszawie, ona w Krakowie.
Sipowicz już wtedy czuł, że zakochuje się w Korze. Ale ona była przecież mężatką, więc sprawy nie były takie proste. Młody Sipowicz wyjechał do Niemiec na studia. Wspominał:
- Zachowałem się trochę jak dezerter. Byłem zbyt niedojrzały, by sprostać tej miłości. Ale przyjeżdżałem, widywałem się z Korą i jej mężem, synami – Mateuszem i Szymonem. Przywoziłem im z Niemiec klocki Lego, komputery i gry. Byłem zakochany w Korze, ale to Marek był wtedy jej mężem. To wszystko łatwo się opowiada, ale bywało nerwowo.
Nerwowo? Już w 1975 r. Kora zdradziła Marka z Kamilem. I to właśnie z nim piosenkarka miała syna Szymona, co przez 10 lat ukrywała. Jako gwiazda i znana wokalistka, zamieszkała z Kamilem Sipowiczem dopiero w 1989 r., pięć lat po rozwodzie z Markiem Jackowskim. Sama zajmowała się wtedy Szymonem i Mateuszem.
I zaczęło się ich wspólne życie. Sipowicz był w Korze zakochany po uszy.
- Ma piękną twarz, jest cudownie zbudowana. Najważniejsze jednak dla mnie w Korze jest to, że rozumie świat, rozumie człowieka, ma ogromną intuicję i wiele miłosierdzia wobec innych. Naturalna w tym, co mówi i robi. Nie ma w sobie zakłamania.
Kamil wpadł na pomysł, żeby założyli własną firmę wydawniczą. Zaczęli odkupywać prawa do utworów Maanamu i tak powstała wspólna firma Kamiling. Było o co się starać, bo Kora była wszak wybitną artystką z bogatą i skomplikowaną osobowością, wizjonerką, która odmieniła w 1980 r. oblicze polskiej muzyki.
Ale Sipowicz znał ją nie tylko jako piosenkarkę, ale jako kobietę.
- Kora potrafi być urocza, cudowna, dowcipna, ale i groźna, niebezpieczna, impulsywna, nieobliczalna jak kot. Nie wolno naruszać jej sfery wolności.
Sipowicz o ich miłości zawsze opowiadał w kategorii perfekcyjnej wręcz jedności:
- My z Korą jesteśmy jakby jedną osobą, tak samo odczuwamy, mamy takie same poglądy, lubimy tych samych ludzi. My nie musimy ze sobą rozmawiać, żeby wiedzieć, co to drugie myśli. Mogłoby być tak, że jedno zaczyna zdanie, a drugie kończy. Żyjemy w symbiozie. Porozumiewamy się spojrzeniem, jesteśmy właściwie jak jeden byt, jedna istota.
Kora widziała to jednak nieco inaczej.
- Jest mój świat i obok jego świat. Mieszkamy razem, ale trochę osobno. Razem czytamy, oglądamy filmy, bo uwielbiamy kino. Osobno pracujemy i śpimy.
Kora dalej śpiewała, a Sipowicz pisał książki, m.in. "Hipisi w PRL-u" i "Encyklopedia polskiej psychodelii". W 2014 r. wzięli ślub.
W czasie choroby Kory Sipowicz był przy niej cały czas. Znów pojawiły się kwestie finansowe, bo lek Kory – Olaparib - był bardzo drogi. Sipowicz mówił w "Wyborczej":
- Nie jesteśmy jakimiś potwornymi bogaczami. Mamy mieszkanie, domy, w Warszawie i na Roztoczu. Jak sprzedamy mieszkanie, powiedzmy za milion, milion dwieście, to wystarczy nam na trzy lata. Podobno jest kobieta, która na tym leku żyje siedem lat. To ponad 2 mln zł! Może później sprzedamy domy? Ale co, będziemy mieszkać w norze? Kora już nie gra koncertów, ja mam jakieś dochody nieszczególne.
Był przy niej w okresie najcięższej próby. Korę potwornie bolało. Ból był nie do zniesienia. Sipowicz opisywał:
- Kora po chemii strasznie wymiotowała. Strasznie się odwodniła, ledwo przeżyła. Nikt mi nie powiedział, że jak człowiek tak strasznie wymiotuje, to może umrzeć, bo serce stanie.
Kora odeszła 28 lipca 2018 r. Kilka lat wcześniej, w czasie jej choroby, Sipowicz mówił:
- Prawdziwa miłość nigdy się nie kończy. Trwa bez względu na wszystko. To zakochanie przechodzi, a nie miłość. Miłość trwa od pierwszego wejrzenia aż do ostatniego westchnienia.