Kosmetyki Weroniki Rosati są drogie, ale warte swojej ceny. Zobaczcie efekty
Bezpieczna, naturalna opalenizna bez wychodzenia z domu? Tak, to jest możliwe. Być może trudno w to uwierzyć, ale Weronika Rosati współtworzy kosmetyki, które mają właściwości pielęgnacyjne i brązujące. Sprawdziłam na własnej skórze. Warto wydać taką kasę.
Dziewczyny, które lubią brąz, nie mają w Polsce łatwego życia. Na złapanie opalenizny mają zaledwie dwa miesiące w roku i to pod warunkiem, że dopisze zazwyczaj kapryśna pogoda. Dla niestrudzonych fanów złocistej karnacji pozostają alternatywy.
Mamy 2021 r. i jesteśmy w pełni świadomi, jakie są konsekwencje korzystania z solarium, dlatego też je sobie odpuszczamy. Jest też opcja, aby 5-6 razy do roku wyjeżdżać na urlop pod palmami. Można też zdecydować się na opalanie natryskowe lub samoopalacze.
W ostatnim czasie na popularności zyskują kosmetyki stopniowo brązujące skórę. Jeszcze rok temu w ofercie były tylko produkty o nieciekawych składach i dość nieobliczanych rezultatach. Trzeba było liczyć się z nierównomierną opalenizną, drażniącym zapachem, krótkotrwałym efektem lub kolorem wczesnej Mandaryny.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Na szczęście rynek beauty wciąż się rozwija. Pojawiły się nie tylko kosmetyki o naturalnych formułach czy pięknych zapachach. Coraz częściej można dostosować produkt do naszego fototypu skóry. Obecnie niemal każda polska marka kosmetyczna, zajmująca się tzw. produktami naturalnymi, ma w swojej ofercie coś brązującego (np. Mokosh, Alkemie, Veoli Botanica, Phlov, Resibo).
Konkurencja jest zatem spora. Nie przeszkadzało to jednak Weronice Rosati wypuścić pod własnym nazwiskiem kosmetyków brązujących. Marka, którą współtworzy mieszkająca w słonecznej Kalifornii aktorka, nazywa się Lajuu i ma w swojej ofercie kremy, sera i balsamy stopniowo opalające oraz samoopalacze.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Kierując się opiniami na forach oraz własnym doświadczeniem, postanowiłam zamówić brązujące serum do twarzy o działaniu liftingującym oraz brązujący balsam do ciała z kompleksem antycellulitowym. Każdy z tych produktów kosztuje 139 zł, ale można je dostać w promocji i są dostępne w wielu sklepach internetowych. Jakby jednak nie patrzeć, na tle innych wypadają dość drogo. Czy warto sięgnąć głębiej do kieszeni?
Do wszystkiego to do niczego?
Serum pielęgnacyjne, liftingujące i jednocześnie brązujące? Balsam nawilżający, regenerujący i stopniowo opalający? Producenci Lajuu obiecują wiele. Ale i są podstawy, aby mieć nadzieję, że ich zapewnienia nie są czczym gadaniem, ponieważ obie formuły są bardzo bogate w składniki aktywne.
Zamówiony przeze mnie kosmetyk poza efektem "muśnięcia kalifornijskim słońcem" ma również niwelować zmarszczki, odżywiać, napinać, wygładzać, ujędrniać i rozświetlać skórę. Jego skład bazuje na witaminie E, koenzymie Q10 , kwasie hialuronowym oraz wyciągach roślinnych (m.in. z buraka, bambusa, sezamu, akmelii, krokosza, traganka błotniastego).
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Balsam przede wszystkim ma stopniowo opalać, ale też redukować cellulit oraz napinać, regenerować, nawilżać, wygładzać i rozświetlać skórę. W składzie znajdziemy: witaminę E, masło shea, oleje z jojoba, kokosa, zielonej kawy, śliwki oraz wyciągi z traganka, buraka, ruszczyku, nawłoci, morszczynu i zielonej herbaty.
Do składu serum nie można mieć większych zastrzeżeń. Nie ma w nim PEG-ów, parabenów i silikonów. Zastosowano bezpieczne zagęstniki i konserwanty. Podrażniać mogą właściwie jedynie syntetyczne substancje zapachowe.
Nieco gorzej jest z balsamem do ciała. Na końcu składu mamy kilka pozycji, które zaliczane są do bezpiecznych, ale za to silnie lub potencjalnie uczulających (m.in. Benzyl Salicylate, Cinnamyl Alcohol, Alpha-Isomethyl Ionone, Geraniol, Hexyl Cinnamal). Niektórych z wymienionych przeze mnie substancji powinny unikać kobiety w ciąży (na opakowaniu nie ma takiej informacji).
Można dostać zadyszki
Aby uzyskać pożądany efekt i wyglądać jak Weronika Rosati na Instagramie, trzeba się trochę natrudzić. Przed aplikacją serum i balsamu należy umyć ciało oraz wykonać peeling. Ja stosowałam gąbkę konjac do twarzy i szczotkowałam ciało na sucho (szczotka z włosiem z włókna agawy).
Na tak przygotowaną skórę twarzy można już nałożyć serum, potem kolejne kroki pielęgnacyjne według uznania. Kosmetyk dobrze się wchłania, pięknie pachnie i nie pozostawia lepkiej warstwy. Skóra jest przyjemnie nawilżona i przy regularnym stosowaniu wygładzona, nie zauważyłam też "specyficznego" zapachu samoopalacza.
Przed aplikacją balsamu brązującego producent zaleca nawilżyć skórę, zwłaszcza obszary narażone na wysuszenie (np. kolana, łokcie). Tak też robiłam. Później czekałam, aż produkt się wchłonie, a dopiero potem aplikowałam balsam Lajuu. Muszę dodać, że również ten ma przyjemny zapach, a "smrodek" samoopalacza został zniwelowany.
W obu przypadkach trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość. Produkty opalają stopniowo i po jednej aplikacji właściwie nie ma większego efektu.
Być jak Weronika Rosati na sylwestra
Regularny masaż szczotką, peeling czy kosmetyk? Ciężko jednoznacznie stwierdzić, co tak naprawdę poprawiło wygląd mojej skóry. W każdym razie prezentowała się lepiej. Zauważyłam nawilżenie, wygładzenie i oczywiście złocistą, naturalnie wyglądającą opaleniznę. Nie miałam żadnych plam i nierówności. I ten zapach… wakacyjny, kwiatowy i świeży.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Zarówno serum liftingujące, jak i balsam brązujący to bardzo udane kosmetyki. Są drogie, ale jak już wspomniałam, warto wypatrywać promocji. Według mnie można też kupić sam balsam i stosować go na twarz (mieszałam go z kremem na noc Veoli i nic mnie nie uczuliło). Dodatkowy plus za wydajność, szklane opakowania oraz wegańskie i bezpieczne formuły.
Czy kupię kosmetyki Wewroniki Rosati ponownie? Zdecydowanie. Chętnie sprawdzę też inne produkty Lajuu.