Marika: macierzyństwo zmieniło we mnie wszystko. Wcześniej nigdy nie powiedziałabym, że jestem feministką
- Dzisiaj wiem, że nie jestem po to, by zaspokajać oczekiwania innych. Nauczyłam się stawiać granice, walczyć o moją przestrzeń. I przeprosiłam się z moją kobiecością. Wcześniej wcale jej nie ceniłam. Teraz mogę z podniesioną głową i dumą mówić, że jestem feministką. I na feministów chcę wychować swoich synów - mówi Marika, czyli Marta Kosakowska, która zapowiada swoją nową płytę ‘Cykl".
Urszula Korąkiewicz: Marika wraca na scenę - to chwytliwy nagłówek. Ale tak osobiście - czujesz że wracasz po długiej przerwie? W końcu z muzyki nie zrezygnowałaś.
Marika: Fakt, moja ostatnia płyta ukazała się siedem lat temu. Ale ja zawodowo nie zniknęłam całkowicie. Napisałam i wydałam parę piosenek, zdarzyło mi się kilka interesujących współprac i koncertów. Głównie pisałam dla innych. Prowadziłam też cotygodniowe wideoaudycję dla moich matron i patronów, którzy pójdą za mną w ogień. I vice versa! Ostatnie dwa lata kończyłam długogrający album, który zaczęłam tworzyć, jeszcze będąc w ciąży. W końcu miałam na to czas i przestrzeń, bo dzieci poszły do przedszkola. Naiwnie sądziłam, że po ich narodzinach będę mogła szybko wrócić do pracy…
Życie zweryfikowało plany?
Bardzo mnie zaskoczyło, jak macierzyństwo wycięło mnie z przestrzeni zawodowej. Myślę, że byłam równie zdumiona, co wielu młodych rodziców. Oczywiście, wszystko zależy od tego, jaką masz wizję relacji z dzieckiem. Ja chciałam uprawiać rodzicielstwo bliskości, więc byłam z moimi dziećmi praktycznie cały czas. A że pojawiły się od razu w liczbie dwóch, ja nie umiałam nic, no i nie mamy w pobliżu rodziców i teściów, szybko się przekonałam, że to trudniejsze, niż się spodziewałam. Macierzyństwo okazało się być pracą na więcej niż pełen etat. Nie było miejsca na Marikę. Nie było miejsca na znajomych, nie było miejsca na nic innego niż dzieci.
Zobacz wideo: Marika o celebracji kobiecości i nowym singlu
Co się zmieniło w twoim życiu w związku z tym, że zostałaś mamą? Co było dla ciebie najtrudniejsze?
Na samym początku to w ogóle nie mogłam tą mamą zostać! Kilka lat nie mogłam zajść w ciążę. Musiałam najpierw przyjąć siebie samą, żeby móc przyjąć nowych ludzi w brzuchu. Odblokowałam się, gdy dałam sobie luz z dietami, stresem, zaczęłam jeść z radością i poszłam najpierw na grupową, a potem indywidualną kilkuletnią terapię. I nie, nie mówię o tym, bo jest taka moda i wszyscy celebryci rozprawiają o tym, jak to chodzą na terapie. Ja nie poszłam sobie pogadać. Poszłam po konkretną wiedzę i narzędzia do obsługi siebie samej, moich relacji, do obsługi świata. I dostałam je. Okazały się niezbędne, kiedy zrobiło się trudno, kiedy pojawiły się dzieci.
Jak wykorzystałaś tę lekcję?
Dzisiaj wiem, że nie jestem po to, by zaspokajać oczekiwania innych. Nauczyłam się rozpoznawać swoje granice, walczyć o nie i stawiać je tak, by nie ranić innych. Zapytałam samą siebie, jaka chcę być na planie rodziny, kręgu przyjaciół, jaka chcę być dla fanów, słuchaczy, a jaka dla obcych, którzy mają mnie w dupie. Mogę teraz o tym świadomie decydować. Nauczyłam się też komunikować swoje potrzeby i oczekiwania, rozwiązywać problemy w związku. Pojawienie się dzieci obnaża wszystkie mielizny w tym zakresie. Teraz nie trzaśniesz drzwiami uciekając od problemu i rozmowy. Nie wtedy, kiedy i tak musisz spędzać niemal całą dobę z partnerem, bo pochłaniają was obowiązki i opieka nad dziećmi. Jeśli nie zrobisz porządku ze swoją psychiką, nie będziesz brać odpowiedzialności za siebie i to, co robisz, jak masz wziąć odpowiedzialność za kogoś innego?
A jak odnalazłaś się w rodzinnej rzeczywistości, kiedy zostałaś mamą?
Z dnia na dzień z kogoś skupionego na sobie i swoich potrzebach stałam się kimś uwikłanym w miłość i relację z trzema mężczyznami, jednym dorosłym i dwoma maleńkimi. Stało się coś, czego pragnęłam - poznałam smak bezwarunkowej miłości. Ale jednocześnie zalała mnie fala męskiej energii, a ja poczułam się małą wysepką kobiecości. Kobiecości, z którą się od dziecka jakoś boksowałam. Miałam dużo do przerobienia w temacie: jaką jestem kobietą i jaką chcę być, czy w ogóle lubię być kobietą? To wszystko było dla mnie nowe i bardzo rozwojowe. Poznałam swoje granice, znalazłam swoją przestrzeń, do której nikomu nie pozwolę wejść z buciorami. Na tej drodze przeżyłam mnóstwo wzruszeń. Spotkałam się ze sobą, odkryłam inne kobiety, siostrzeństwo.
Wspomniałaś, że zdecydowałaś, jaką chcesz być kobietą. Czyli możemy uznać, że odkryłaś na nowo swoją kobiecość?
Ba, ja się z nią przeprosiłam. I to jako dojrzała kobieta, po czterdziestce. Wcześniej wcale jej nie ceniłam. Zostałam mamą mając 37 lat i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jakie to szczęście być kobietą. Jakie wszystkie jesteśmy niezwykłe! Nasza zmienność, cykliczność, wrażliwość, empatia, emocjonalność, wyobraźnia - to walory każdej z nas. To stanowi o naszej wyjątkowości. Ale żeby to dostrzec, trzeba zacząć od środka, musimy same uhonorować tę naszą kobiecość. Jesteśmy niezwykłymi istotami, nie wspominając o tym, że mamy możliwość i umiejętność tkania w sobie nowego życia. Oczywiście, nie ma obowiązku korzystania z tego przywileju, każda z nas powinna decydować o sobie. Ale dla mnie macierzyństwo to wybraństwo.
Jesteś artystką, która otwarcie mówi o tym, że macierzyństwo to wyjątkowy stan, choć nie zawsze łatwy. Bovska w ostatnim czasie w poruszający sposób opowiadała o swoim staraniu się o dziecko, wspiera kobiety, które poddają się procedurze in vitro. Mówienie publicznie o temacie macierzyństwa twoim zdaniem wymaga dużej odwagi?
Tak. Wciąż mamy lukrowaną wizję macierzyństwa i ugruntowany wizerunek "matki Polki" składającej siebie w ofierze i nie mówiącej, gdzie boli. Na szczęście pojawiają się osoby z pierwszych stron gazet, które mają odwagę mówić o istotnych rzeczach. Na przykład Tatiana Okupnik, która otwarcie przyznała, że macierzyństwo czasem boli. Głęboki szacunek Tatiano, trzeba mieć jaja, żeby zdobyć się na takie wyznanie. Brawo! Właśnie o to chodzi, o szczerość, która buduje więź i porozumienie. To jest siostrzeństwo! Bovska też mówi tym głosem.
Wróćmy do kobiecości. Zmieniłaś spojrzenie na samą siebie?
Zawsze byłam typem chłopczycy, nie lubiłam ani sukienek, ani dziewczęcych zabaw, kolegowałam się z chłopcami. Potem wpadłam w to męskie muzyczne środowisko i znowu - nauczyłam się być harda. Wychodziłam z założenia, że gdybym była chłopakiem, byłoby mi łatwiej. W moim odczuciu stali wyżej w hierarchii. Bo i tata ich faworyzował, i społeczeństwo stawiało wyżej niż kobiety. Z wielu względów mężczyznom jest łatwiej. Nie muszą być "jacyś": grzeczni, posłuszni, uczynni, mogą po prostu "być", nie muszą przeciskać się przez śluzę piękna, udowadniać swojej wartości. Cholernie im tego zazdrościłam.
A jak zmieniło się twoje spojrzenie na świat? Czujesz teraz się feministką?
Nie mogę powiedzieć, że wcześniej miałam feministyczne zacięcie. Miałam bardzo ograniczone spojrzenie na feminizm, bo kojarzył mi się z jego radykalną formą. Nie chciałam być jej częścią. Teraz mam diametralnie inne podejście do rzeczy. Być feministą znaczy przecież być humanistą, kimś, komu po prostu zależy na człowieku. Teraz mogę z podniesioną głową i dumą mówić, że jestem feministką. I towarzysząc synom w ich rozwoju, chcę wychować ich na feministów. Tak, by w przyszłości ich partnerki czy partnerzy znaleźli w nich mężczyzn, którzy będą umieli wykonywać prace domowe, mówić o emocjach, dbać o relacje, brać odpowiedzialność za swoje stany i czyny. Ja sama czuję odpowiedzialność nie tylko za nich, ale za dziewczyny, które wchodzą w dorosłość i znacznie młodsze dziewczynki.
Stąd wydźwięk twoich nowych utworów? Rozumiem, że nie bez powodu rozpoczęłaś zapowiadanie nowej płyty od "Patataj". Wracasz z tanecznym bitem, ale tekst tego singla to w zasadzie tekst protest songu, prawda?
Tak, to jest mój protest song przeciwko temu, co komunikuje nam współczesny świat i kultura masowa – a raczej co wtłacza do głowy młodym dziewczynom. Mówię o lansowaniu "jedynego słusznego" wzorca urody, o komunikacie "będziesz piękna, gdy będziesz wyglądać jak popularna celebrytka", komunikacie "będziesz piękna - będziesz szczęśliwa". A przecież nastolatki, dziewczyny wkraczające w dorosłość wyjątkowo boleśnie mierzą się z kompleksami, poczuciem niedowartościowania, potrzebą akceptacji i podobania się innym. Pamiętam, jak się czułam będąc nastolatką i widzę siebie w tych dziewczynach. Chcę im powiedzieć: to ty ustal, jaka chcesz być, co chcesz dać światu i co chcesz od niego dostać, poznaj i doceń samą siebie. Upodabniając się do kogoś, nie staniesz się z automatu szczęśliwa. Światu nie jest potrzebna kolejna Kim Kardashian i Angelina Jolie. Potrzebna jest Twoja wyjątkowość. Naprawdę chcemy świata, w którym kobiety zatracą swoją indywidualność? Ja się temu sprzeciwiam.
W "Patataj" nie tylko krytykujesz tę pogoń za lansowanym pięknem, ale dajesz też pstryczek w nos instacelebrytkom. A raczej wyidealizowanemu światu.
Znowu, chodzi o sprzeciw przeciwko presji, jaką wywierają na nas media społecznościowe. Są badania naukowe dowodzące, że "sociale" są depresjogenne. Nie chodzi tylko o ten najprostszy komunikat: "patrz na mnie, zazdrość mi". Kiedy przerzucasz setki zdjęć i widzisz cały ten blichtr, ekstra fury, egzotyczne wakacje, a ciebie na to po prostu nie stać, dochodzisz do wniosku, że twoje życie jest szare, nie warte uwagi. Bzdura, jak mało która. Nie zapominajmy o tym, że w wielu przypadkach za tym ślicznym obrazkiem, często kryje się samotność, nieszczęście, próba kompensowania sobie deficytów. Albo zwykła ściema. Ja nie chcę czegoś takiego uprawiać. Wielką wartością jest dla mnie to, kiedy znane osoby pokazują w mediach społecznościowych swoje zwykłe życie. Dlatego śpiewam też "nie robię w cudzym Lambo fot z hasztagiem ‘moje życie’, nie zrobię lajwa z Zanzibaru: ‘a wy, gdzie na weekend? Bo ekskluzywna jestem ja, te fejki trącą kiczem". Wolę pokazać się bez makijażu, jak smażę placki dzieciom albo jak z mężem niesiemy je na barana przez park do przedszkola. Nie będę udawać, że nie doświadczam tego, co wielu innych rodziców na co dzień. Wolę komunikować: "hej, może robimy co innego, ale moje życie naprawdę wygląda jak twoje".
W "Kurtynach", sięgasz głębiej, do często skrywanych emocji. Śpiewasz o "niemiłości" do samej siebie i potrzebie akceptacji, akurat w momentach, kiedy tej miłości mamy dla siebie najmniej.
"Kurtyny", zwłaszcza w pierwszej części, opisują rzeczywistość, która była i moją rzeczywistością. Na szczęście już jej nie doświadczam. Prowokacyjnie używam zwrotu "zasłużyć na miłość". Przecież na miłość się nie zasługuje, dostaje się ją za darmo. Przynajmniej powinno. Z różnych przyczyn zdarza się, że lądujemy w takim momencie, w którym niespecjalnie siebie lubimy, stwierdzamy, że jesteśmy niewystarczający, żeby tę miłość dostać. W tej piosence pytam "skąd to masz"? Czy to jest twoje? Czy może ktoś włożył ci do głowy tę narrację? Dedykuję tę piosenkę kobietom, ale tak naprawdę wszystkim tym, którzy czują, że do tej pory ich głos był tłumiony. Mówię: dość rozgraniczania na lepszych i gorszych. Przez wieki wmawiano kobietom, że są gorszą wersją człowieka. Przez wieki doświadczaliśmy albo byliśmy świadkiem dyskryminacji, dotyczącej mniejszości: seksualnych, rasowych, wyznaniowych. Na szczęście żyjemy w czasach ożywionej emancypacji, pora podnieść głowę i stanąć po swojej stronie.
To takie proste?
Totalnie trudne! Wiem, że ta "niemiłość" nie wzięła się znikąd. Wiele kobiet żyje z przekonaniem, że są mniej warte uwagi, szacunku, niż kto inny. Chcę im wyśpiewać najczulej: "z jakiejś przyczyny istnienia cud chciał się objawić w tobie, więc się pokochaj wreszcie, nim kurtyny spadną z powiek". Posiadasz pełnię ludzkiej godności, niczego ci nie brakuje, zasługujesz na całą miłość. Przede wszystkim swoją. Przyjmij siebie taką, jaką jesteś. Zmienną, w ciągłym rozwoju, sprawczą, kruchą, silną i słabą, spokojną i logiczną, albo dziką i nieprzewidywalną, z całym spektrum emocji. Jeśli nie będziesz własną obrończynią, najbliższą przyjaciółką, nie staniesz po swojej stronie, nikt nie zrobi tego za ciebie. Kiedyś śpiewałam te słowa tylko do siebie, teraz wyciągam obie ręce do moich sióstr. Chciałabym, żeby podjęły ten wysiłek i zobaczyły siebie właśnie takimi oczami. Przestały chować przed sobą i światem swój blask.
Bo słyszą, "nie wypada", "nie powinnaś". Sama śpiewasz "tak długo mi wbijano w głowę, że mam się bać i wierzyłam w to mocno". Sądząc po reakcjach w komentarzach, trafiłaś w sedno.
Ten system jest okrutny nie tylko dla kobiet. Drugie ostrze miecza równie mocno tnie mężczyzn. Przecież im nie wypada okazać uczuciowości, nie wypada im płakać, nie wypada iść na tacierzyński. Musimy to zmienić, musimy mówić sobie nawzajem o tej zmianie. Ja piszę o tym piosenki, komunikuję się dostępnym dla siebie językiem. Nie chcę opowiadać o pierdołach, o urodowym wyścigu, chcę otwierać i dotykać tego, co wrażliwe, różowe i miękkie. Chcę docierać do dziewczyn i zapalać im lampkę na szlaku, żeby szybciej niż ja doszły do wniosków, do których ja doszłam po 40-stce.
Skąd wzięła się w tobie ta potrzeba?
Robię to, bo ja otrzymałam pomoc i wyciągniętą rękę. Chcę się odwdzięczyć za światło, które przekazały mi swoją twórczością Kasia Nosowska, Olga Tokarczuk, Natalia de Barbaro, Paulina Młynarska, Erika Irusta, Samia Mandragora. Za wszystkie lampki na szlaku zapalone przez moje przyjaciółki. Ja też chcę być taką kobietą. Też chcę być czułą przewodniczką, dla siebie i dla innych.