Polskie płyty roku. Trudno się od nich oderwać
Zbliżający się koniec roku to idealna okazja, by w spokoju nadrobić filmowe, książkowe i muzyczne zaległości. Zrelaksować się albo nastroić przed hucznym powitaniem nowego roku. Dlaczego nie w towarzystwie polskich artystów? W ostatnich miesiącach na rodzimym rynku obrodziło świetnymi płytami, a oto mój subiektywny wybór tych najciekawszych.
"Złote bloki", Mrozu
- W jakiejś recenzji wyczytałem "Mrozu wprawdzie nową płytą nie zaskoczył, ale nikt tego zaskoczenia też nie potrzebował" - opowiadał Mrozu o swoim najnowszym albumie. I w zasadzie w tym krótkim podsumowaniu zawiera się sedno. Od Mroza nie trzeba oczekiwać zaskoczeń - można za to spodziewać się po nim świetnych melodii i dobrych tekstów. Numerów z rasowym, bluesowym sznytem. Chwytliwych na tyle, że trudno będzie się powstrzymać od nucenia ich pod nosem. A takimi z pewnością były "Złoto" (gwarantuję, że zaraz na myśl przyjdzie wam charakterystyczny zaśpiew z refrenu), "Galacticos" czy jeden z przebojów tego lata "Za daleko" w duecie z Vito Bambino. Wymieniać można by długo, ale pewne jest jedno - "Złote bloki" są stylowe, przebojowe, nastrojowe - złote w istocie. Mrozu wspominał też, że chciał stworzyć album, przy którym, najzwyczajniej, będzie chciało się tańczyć. Udało mu się z nawiązką.
"Premiera", Voo Voo
W zestawieniu nie mogło zabraknąć mistrzów. Mistrzów przez wielkie M, bo chodzi o Voo Voo, które przewrotnie, funkcjonując niezmiennie pod ponad 35 lat na scenie, przyszło tym razem z... "Premierą". I jest to premiera znakomita. Wojciech Waglewski i spółka z premedytacją bawią się formą i cytują samych siebie. Przykłady? "Bez Saxu" nawiązuje wprost do "Floty zjednoczonych sił", a "Łajba" wydaje się wdzięczną, naturalną kontynuacją "Gdybym". Płyta wyjątkowa, nagrana "z koncertowego rozpędu". Z oszczędnymi, celnymi tekstami Wojciecha Waglewskiego, szarpanym nerwem jego gitary, dźwięcznymi zaśpiewami Mateusza Pospieszalskiego i jego ekwilibrystyką na saksofonie i znakomitą sekcją rytmiczną Karima Martusewicza i Michała Bryndala. To wciąż szlachetne, choć przewrotne Voo Voo - dobrze naoliwiona maszyna, która od lat "broi" tak, że chce się prosić, by "broiła" jeszcze długie lata.
"Czułe kontyngenty", Karaś/Rogucki
Druga płyta w dorobku charyzmatycznego duetu Piotra Roguckiego i Kuby Karasia. Choć w tym przypadku należałoby powiedzieć kwartetu, bo swój ślad kompozycyjny mocno zostawili pozostali członkowie zespołu: Wiktoria Jakubowska i Kamil Kryszak. To kolejna dawka "piosenek o miłości", jak lubią nazywać swoje utwory muzycy. Tym razem miłości nie zagrożonej, ale dającej ukojenie i, jak śpiewała Krystyna Prońko, będącej "lekiem na całe zło". Karaś i Rogucki nie muszą udowadniać już niczego ani tym bardziej tego, że potrafią przeskoczyć samych siebie na drugiej płycie. Pierwszy krążek spotkał się z gorącym przyjęciem - choć mocno czerpał z brzmień lat 80, przyniósł ożywcze brzmienie. A jednak drugi krążek jest jeszcze lepszy niż jego poprzednik. Muzycznie –bardziej spójny, tekstowo – niejednokrotnie chłodny, a jednocześnie przejawiający jeszcze więcej, nomen omen, czułości. Kuszące? Bardzo. "Chcieliśmy dać ludziom więcej ciepła" - mówili WP o albumie. Udało się koncertowo.
"Lata Dwudzieste", Dawid Podsiadło
Dawid Podsiadło wrócił z nową płytą, wywołując niemałą euforię wśród swoich fanów. Jednocześnie stanął przed niełatwym zadaniem – przeskoczenia co najmniej dwóch poprzeczek - oczekiwań fanów i tej, którą sam sobie zawiesił bardzo wysoko. Skoczył, wykonując przy okazji nieoczekiwane muzyczne akrobacje. Akrobacje, bo mocno zaskoczył wielu, zaczynając płytę... bardzo tanecznym klimatem. Spodziewać się już można było za to, że choćby "Wirus" czy "To co masz ty" błyskawicznie staną się hitami. Ale Dawid Podsiadło nie odżegnuje się też od melancholijnej nuty – najbardziej ujmuje nią w refleksyjnym "mori", którego (ku nawet jego zaskoczeniu) fani wprost domagają się na koncertach. Jest tu pełna paleta barw lat dwudziestych – tych, w których żyjemy i tych, które osobiście przeżywa Dawid, wkraczając niebawem w "trzydziestkę". Nie brakuje tu więc humoru, dowcipu, ale i gorzkich refleksji na temat społeczeństwa czy show-biznesu. Komentuje rzeczywistość w dobrze znanym wdzięcznym stylu, ale też z niezwykłą celnością. Głos pokolenia? Być może. Na pewno głos Dawida, który zostawia za sobą młodzieńczą beztroskę i stąpa mocno po ziemi, zanurzając się w dorosłość.
"Sadza", Brodka
"Sadza, która się osadza" - cytat z "Sadzy", singla promującego najnowsze wydawnictwo Brodki to zarazem najkrótsza i najlepsza autorecenzja. Brodka wróciła po długiej, bo blisko 12-letniej przerwie do śpiewania po polsku. Po dobrze przyjętym albumie "Brut", na którym zaprezentowała swoje nowe, śmiałe muzyczne wcielenie, wróciła z ep-ką, krótką, bo zaledwie ok 20-minutową, ale niezwykle treściwą płytą. Gęstą, mroczną, hipnotyczną. Ci, którzy spodziewali się utworów na miarę skocznych, przebojowych utworów z "Grandy", muszą obrać zupełnie inny tok myślenia. Brodka oddała w ręce słuchaczy album intymny, osobisty, w którym zaprasza do swojego wewnętrznego świata. Słodko-gorzkiego. - "Sadza" to płyta, która nie krzyczy. Ona mówi, szepcze wprost do ucha. Chcieliśmy skrócić dystans między nami a słuchaczami. Chcieliśmy też, żeby płyta była jak najbardziej minimalistyczna, oszczędna, ale przy tym misternie utkana - mówiła w rozmowie z "Wyborczą".
"Monomiasto", Monofon
Do zestawienia polskich płyt roku zdecydowanie zaliczyć należy debiutancki album grupy Monofon. Album, od którego trudno się oderwać. Świetny literacko i muzycznie. Frapującą literacką stronę zawdzięcza Jackowi Budyniowi Szymkiewiczowi. - Opowiadał o tym z dumą: kawał serca zostawiłem na tej płycie - wspominał w rozmowie z WP Michał Jastrzębski, pomysłodawca płyty i szef nietuzinkowego konglomeratu Monofon. Niestety, Budyń premiery nie doczekał. Pozostawił po sobie za to mroczne, ciężkie teksty, które oplatają i uwodzą słuchacza. I chociaż na krążku leży cień ogromnej straty, to nie dlatego przyciąga tak bardzo. "Monomiasto" przykuwa uwagę także ze względu na swoją muzyczną różnorodność: słuchacz znajdzie tu wiele tropów: jazz, punk, bossa novę, a nawet muzykę klezmerską. Prawdziwy kalejdoskop. Dla koneserów? Nie tylko. Od tych muzycznych podróży naprawdę trudno się oderwać.
"Rzeczy ostatnie", Polskie Znaki
"Ocalić od zapomnienia" - tak w skrócie można by określić ideę towarzyszącą twórcom podczas tworzenia albumu "Rzeczy ostatnie". Albumu, który składa się z... tradycyjnych pieśni żałobnych. Jarek Ważny i Janusz Zdunek z Kultu porwali się wraz z Radkiem Łukasiewiczem na karkołomne połączenie tego, co tradycyjne, poniekąd może archaiczne z zupełnie współczesnym brzmieniem: jazzowym, transowym, nietuzinkowym. Dorzucając echa "Grzegorza z Ciechowa". Brzmi intrygująco? To jeszcze nie wszystko. Muzykom towarzyszą nietuzinkowi wokaliści, bo Michał Szpak, Matylda Damięcka, Vito Bambino, a nawet Sanah. Współczesne brzmienie z poszanowaniem tradycji – to się mogło udać tylko w tym składzie. Ostatecznie powstał album nostalgiczny, intrygujący. Taki, przy którym należy się zatrzymać, znaleźć chwilę na refleksję. Krótką i wyrazistą: memento mori.
"Never Ending Sorry", Agnieszka Chylińska
Niemniej wyczekiwanym przez fanów krążkiem był nowy album Agnieszki Cylińskiej. Agnieszka jak zwykle nie zawodzi. Jest bardzo szczerze i bezkompromisowo. Na krążku "Never Ending Sorry" artystka po raz kolejny otwiera się przed fanami w poruszających tekstach. Zdrada, nieszczęśliwa miłość, trudne dzieciństwo i bolesna matczyna miłość to tylko niektóre z tematów, których doświadczyła i o których śpiewa: z odwagą, podniesioną głową i wprost do serc swoich słuchaczy. Promując swoje najnowsze wydawnictwo podkreśliła, że na tej płycie usłyszymy stuprocentową Agnieszkę Chylińską. Dodała też, że od prawie 30 lat opowiada fanom o sobie poprzez muzykę, dzieląc się z nimi swoimi doświadczeniami. Słuchając tej płyty chciałoby się powiedzieć - niech dzieli się jeszcze dłużej!
"Renesans", Sorry Boys
Sorry Boys wrócili z piątą płytą i serwują prawdziwe odrodzenie w duchu miłości. Wydali płytę niezwykle intymną, refleksyjną, a jednocześnie niestroniącą od przebojowości. Choć ukazała się niemal pod koniec roku, bo dopiero w listopadzie, zdecydowanie powinna znaleźć się wśród płyt roku. Jest delikatnie, czule, ale niech nie uśpi to waszej czujności - nie raz traficie tu na muzyczne rozbuchanie, z którego Sorry Boys dali się poznać. W klimat płyty wprowadzają single "Mapy gwiazd" i "Na spalonym moście", ale warto zanurzyć się znacznie głębiej, bo Sorry Boys uwodzą kolejnymi utworami: "Na, na, na" czy "Moje kochanie" podbitym płynącym z serca góralskim zaśpiewem. Oraz wisienka na torcie "Fudżi", która już okazała się koncertowym przebojem, piosenka powstała we współpracy z Miuoshem (który ostatnio oddał w ręce słuchaczy znakomite "Pieśni Współczesne". Liryka współgra tu z wyskamowaną melodyjnością - jest radośnie, lekko, świetliście. Aż chce się śpiewać! Jeżeli macie wątpliwości, odsłuch "Renesansu" skutecznie je rozwieje.
"Bal u Rafała", Ralph Kamiński
Ralph Kamiński tymczasem od kilku lat urządza bal na polskiej scenie. Do niedawna w rytmie rozbuchanej "Młodości", z kosmiczną energią, z przerwą na to, by oddać nastrojowy hołd Korze. Teraz to osobliwy, intrygujący "Bal u Rafała". Ralph Kamiński to muzyczny kameleon – co płyta to nowe wcielenie. Każde z nich jest utkane tak, jakby miało przypominać słuchaczowi, że Ralph Kamiński że to postać jakby nie z tej epoki. Zręcznie bawi się formą, środkami wyrazu, a także, a jakże, swoim wizerunkiem, tworząc pełny koncept i pełne widowisko. Album, jednocześnie melancholijny i taneczny, będzie dobrym nie tylko, by wyprawić własny bal sylwestrowy. Na tym balu można zostać znacznie dłużej. To bal, który rozbudza ciekawość, jakim wcieleniem Kamiński zaskoczy w przyszłości.
Wymieniać można by jeszcze długo. Mijający rok obfitował w intrygujące propozycje. Jeśli chodzi o pop szczere wypowiedzi na swoich zostawiły Sarsa (szczególnie zaskakującym i wyróżniającym się w jej dorobku), Natalia Nykiel, Ewa Farna czy Lanberry. Każda z tych propozycji jest niewątpliwie warta uwagi. Nie zapominajmy o jednym z najbardziej charakterystycznych głosach - Igo (to już dziesiąta płyta w karierze artysty, ale pierwsza solowa). Jak mówił sam o płycie: to album bezkompromisowy, na którym sięga po wszystkie interesujące go tematy i szczerze pisze o tym, co go najgłębiej dotyka, w sposób, który najpełniej go wyraża. Do zabawy zaprosił znakomitych kolegów, m.in. Mroza i Błażeja Króla. Warto!
Znajdzie się też coś dla miłośników nostalgii: zanurzona w latach 90. jubileuszowa (wydana na 30-lecie) płyta Wilków "Wszyscy marzą o miłości". Fani klubowych brzmień powinni zaś sięgnąć po: krążek "Punkt" nietuzinkowego duetu Cats’n’Dogz, który zaprosił m.in. Kayah, Paulinę Przybysz, Rosalie, Krzysztofa Zalewskiego, Kubę Karasia czy Baascha. Ci zaś, którzy wolą wędrować po alternatywnych muzycznych ścieżkach, mogą śmiało sięgnąć po album naszej "eksportowej dumy", "B flat A", grupy Trupa Trupa, duetu Anieli "Blask", jazz-rockowego kwartetu Nene Heroine ("Mova" ze świetnym singlem "Wola" z udziałem Kasi Lins), czy pierwszy autorski album gitarzysty Piotra Rubensa Rubika, "Piosenki, których nikt nie chciał". Poszukiwacze debiutantów powinni zwrócić uwagę na Jerzyka Krzyżyka ("Serce") i Jakuba Skorupę ("Zeszyt pierwszy") - festiwalowe odkrycia i autorów doprawdy bezkompromisowych albumów. Naprawdę słuchać jest czego! Macie swoje ulubione albumy roku?