"Poniżej krytyki". Papa Dance z kultowym albumem na OFF Festivalu
- Dostaliśmy niezwykłą szansę - po 35 latach od wydania płyty zaprezentować ją na nowo. Mamy okazję dotrzeć do publiczności, która nigdy by po nas nie sięgnęła. Niejeden muzyk mógłby nam tej możliwości pozazdrościć - mówi Paweł Stasiak, lider Papa Dance. Zespół zagra na 15. OFF Festivalu kultowy album "Poniżej krytyki".
Urszula Korąkiewicz: Paweł, jak zareagowałeś, gdy Artur Rojek zaproponował, żebyście zagrali koncert na OFF Festivalu?
Paweł Stasiak: Bardzo się ucieszyłem. Uznałem, że to bardzo fajny moment do zaprezentowania całego materiału z płyty "Poniżej krytyki", która jest znana głównie z "Naj story" czy "O-la-la". Ten koncert może poniekąd okazać się dla nas przełomem. Mamy okazję dotrzeć do publiczności, która nigdy by po nas nie sięgnęła. Ale przyznam, że parę osób mnie pytało: "nie bałeś się podejmować takiej decyzji"?
Jestem muzykiem, scena to moje miejsce, festiwale także. Poza tym nigdy nie jestem w stanie przewidzieć, jaka będzie publiczność. Nie gramy przecież wyłącznie dla fanów, nieraz pojawiamy się tam, gdzie się pojawia przypadkowa widownia. Gramy sporo koncertów za granicą. Tam owszem, przychodzi dużo Polonii, ale zdarzają się osoby, które są ciekawe, jak gra zespół z innego kraju.
OFF to dla nas kolejne wyzwanie, ale nie chcę, żeby zabrzmiało to tak, jakbyśmy chcieli coś udowodnić. Wcale się w ten sposób nie nastawiamy. Chciałbym, żeby to był happening, święto muzyki. Dostaliśmy niezwykłą szansę - po 35 latach od wydania płyty zaprezentować ją w pięknym miejscu, wśród świetnej muzycznej energii, przed świadomą publicznością.
Na pewno znajdzie się część osób, którym nie przypadniemy do gustu i pewnie się na naszym koncercie nie pojawią. Ale na szczęście festiwal ma kilka scen i każdy może wybrać to, na co ma ochotę. Ci, którzy przyjdą, wysłuchają tej płyty na żywo po raz pierwszy, a zdanie o niej wyrobią sobie dopiero po koncercie. To jest dla mnie najbardziej interesujące. Gdybym nie podejmował takich wyzwań, musiałbym się pewnie zastanowić, czy w ogóle wykonywać swój zawód.
Ale przyznasz, że taki koncert po tylu latach to szczególne doświadczenie.
To dla mnie ogromna przyjemność. Przygoda z tą płytą to moje pierwsze zetknięcie z dorosłym muzycznym światem. Miałem już doświadczenie, jako dziecko w zespole Gawęda, miałem za sobą nagrania z Krzysztofem Daukszewiczem do programu "Studio Gama", ale tutaj miałem już 18 lat, zaczynałem zupełnie nowy etap. Byłem bardzo ciekaw, co z tego wyniknie. Stresowałem się nagraniami, sesjami w studio, przeżywałem to, że dostaję piosenki napisane specjalnie dla mnie.
Dzięki uprzejmości brata Sławka Wesołowskiego miałem możliwość dotarcia do 16-śladowych taśm, bo na nich się wówczas nagrywało. Były fantastycznie zachowane, zostały zdigitalizowane i dzięki temu mogliśmy wgryźć się w te utwory na nowo, rozpracować wszystkie ścieżki, rozebrać je na części pierwsze.
Dla mnie to nie tylko powrót do początków, ale też do tych najprzyjemniejszych momentów, takich jak wtedy, kiedy nagrywaliśmy teledysk do "O-la-la", kiedy "Naj story" trafił na pierwsze miejsce Listy Trójki, kiedy płyta okazała się wielkim sukcesem i wygraliśmy Opole z piosenką "Maxi Singiel". Odżyły same piękne wspomnienia.
Jak się przygotowywaliście do tego koncertu? Granie pełnych albumów na żywo to wbrew pozorom nie jest częste zjawisko.
Musieliśmy rozpracować te piosenki, wrócić do tamtych aranżacji. To była naprawdę piękna praca. Myślę, że niejeden zespół mógłby nam tej możliwości pozazdrościć. Takie piosenki, jak "Frankie, czy ci nie żal", "Wit Boy" czy "Bez dopingu" nie istniały na naszych set listach od lat 90. A i wcześniej nie graliśmy wszystkich. A teraz zagramy cały album, wszystkie numery w kolejności, w jakiej się na nim znajdują. Dla nas to też niesamowicie odświeżające w porównaniu do tego, co gramy zazwyczaj.
"Poniżej krytyki" to dzisiaj klasyk lat 80. Z perspektywy czasu, uważasz, że dzisiaj jesteście nadal na fali czy jednak właśnie "off"?
Są dwie strony tego, jak funkcjonujemy na rynku. Z jednej strony gramy mnóstwo koncertów dla naprawdę dużej publiczności. Widzę, jak na nas reaguje, jak śpiewa z nami piosenki. Pod tym względem nadal jesteśmy na fali. Ale kiedy spojrzę na nasze istnienie w mediach, to jesteśmy totalnie off.
Mało kto nas prezentuje, ale nie ma tego złego. Kiedy wychodzimy z nową piosenką, nikt nie mówi już "o Jezu, znowu Papa Dance". A pod koniec lat 80. tak było. Można było mieć przesyt nami, bo wychodziliśmy dosłownie z każdego urządzenia. A dzisiaj mamy swój rozpoznawalny od lat wizerunek, przebojowy repertuar, swoich fanów. Ten rozgłos nie jest nam tak potrzebny. Poza tym, mamy internet, każdy może sięgnąć po nasze piosenki, kiedy tylko zechce.
Jak z biegiem czasu zmieniła się wasza publika? To fani, którzy dorastali razem z wami, czy przybywają wam nowi?
Jest przemieszana. Kiedy gramy otwarte, plenerowe koncerty, często przychodzą przypadkowe osoby. Ale jeżeli gramy biletowane koncerty, to w większości nasza, fanowska publiczność, która wie, czego się spodziewać. Mamy sporą grupę fanów, która za nami jeździ. To dziewczyny i faceci, którzy słuchali nas w latach 80., a nawet i później. Mamy z nimi zdjęcia z tamtych czasów, kojarzymy się, wracamy do wspomnień.
Ale nie popadamy w totalną melancholię, naprawdę uwielbiamy nadal grać te piosenki, bawimy się doskonale. I na koncertach pojawiają się też młode osoby, które nie miały z nami wcześniej styczności i są nas ciekawe. To cieszy.
"Papa Dance gra 'Poniżej krytyki'" brzmi w kontekście OFF Festivalu przewrotnie. A na ile przewrotnym był ten tytuł w czasie waszej największej popularności?
Dużo więcej w tym temacie powiedzieliby pewnie ówcześni muzyczni dziennikarze. Ale z tego co pamiętam, naprawdę nie mieliśmy z zespołem najlepszej prasy. Kiedy szliśmy do radia z nową piosenką, słyszeliśmy: "no tak, to będzie przebój, nastolatki to kupią". Nie traktowano nas poważnie. Poza tym, cała branża za nami nie przepadała. Nie mogę powiedzieć, żeby muzycy szczególnie miło się do nas odnosili czy chociaż traktowali nas na równi.
Może dlatego, że byliśmy najmłodsi. Ja miałem 18 lat, a wyglądałem pewnie na 16. Domyślam się, że takiego delikwenta trudno było brać serio. Do tego byliśmy właściwie jedynymi nastoletnimi wykonawcami z takim rozgłosem. Za granicą takie zespoły nie były żadnym novum, ale u nas podchodzono z rezerwą. My robiliśmy swoje, graliśmy nasze piosenki szczerze, i myślę, że właśnie dzięki temu szczeremu przekazowi to wszystko miało taką siłę.
Zobacz wideo: Agnieszka Chylińska: "Kochałam się w Pawle Stasiaku z Papa Dance"
O sile oddziaływania na fanki mówiła podczas waszego 35-lecia Agnieszka Chylińska. Przyznała, że kochała się w Pawle Stasiaku. O tym, jak podchodziły do was fanki krążyły legendy. Jak to wyglądało?
Takie słowa, zwłaszcza ze strony popularnych artystów związanych z zupełnie innymi gatunkami, są dla nas szczególnie miłe. Jesteśmy za nie wdzięczni. Ale jeśli chodzi o historie z fankami, to faktycznie nieraz to były niesamowite sytuacje. Jeździły za naszym zespołem, kładły się przed autobusem, żeby nie odjeżdżał, zdzierały z nas fragmenty koszul, żeby zachować sobie na pamiątkę. Kiedy dzisiaj się to wspomina, to brzmi jak jakieś fantazje, ale takie akcje naprawdę nam się przydarzały.
Byliśmy bardzo młodzi, trafialiśmy do takiej samej publiki, ona zresztą też najlepiej nas rozumiała. Byliśmy blisko. Poza tym, to nie były jeszcze czasy ogólnodostępnej MTV, "Bravo" czy "Popcornu". Nasze plakaty pojawiały się w "Na przełaj", "Razem", "Zielonym sztandarze", z teledyskami pojawialiśmy się od czasu do czasu np. w przebojach Dwójki, za to pośród megapopularnych zespołów, jak choćby Duran Duran.
To były zupełnie inne czasy, wyczekiwało się takich momentów, wyczekiwało się koncertów. To wszystko miało wpływ na naszą skalę popularności, z jakim natężeniem nas słuchano, jak bardzo nas lubiano albo nie.
Mimo zupełnie innego gatunku, który reprezentowaliście, mieliście wtedy raczej rockandrollowe życie.
Oj, bardzo. Pamiętam pierwszą trasę koncertową, po wygraniu Opola w 1987, kiedy przez około 20 dni zagraliśmy ponad 50 koncertów. Tempo było mordercze. Ale i my w tym czasie nie byliśmy grzecznymi nastolatkami. Oczywiście bez żadnych demolek, ale balangi lubiliśmy i to bardzo.
Jak byliście w stanie w tak krótkim czasie zagrać tyle koncertów?
Też się nad tym zastanawiam! Raz, że dzisiaj by się pewnie nie sprzedały, dwa, że fizycznie i technicznie byłoby to nie możliwe. Nasz młody wiek i energia nie były bez znaczenia, ale trzeba przyznać, że organizator świetnie wyczuł moment po zwycięstwie na festiwalu. Cieszyliśmy się naprawdę dużym zainteresowaniem.
Opole miało wtedy niesamowitą oglądalność, bo powiedzmy sobie szczerze, nie było alternatywy. Zaistnienie tam to naprawdę było coś. A jeśli zespół zdobywał nagrodę publiczności, z dnia na dzień stawał się rozpoznawalny w całej Polsce. Ale nie byliśmy w tym jedyni. Rockowe zespoły, szczególnie kiedy wchodziła Muzyka Nowej Generacji, też łapały swoje pięć minut i grały niezliczone ilości koncertów.
Taka liczba koncertów rodziła też legendy o niesamowitych zarobkach, wielkich pieniądzach.
Przede wszystkim, nawet gdyby te pieniądze takie były, to i tak praktycznie nic nie można było za nie kupić. No i to nie były stawki, o których można mówić dzisiaj. W naszym przypadku to, co nam się należy, zależało od stopnia muzycznego wykształcenia, a nie wszyscy mieli szkoły muzyczne czy ministerialne upoważnienia do wykonywania zawodu muzyka. Dzisiaj podejście jest rynkowe, sprzedajesz dużo biletów, możesz negocjować odpowiednie honorarium.
A biorąc pod uwagę doświadczenie, obserwujesz, jak się zmienia rynek, na ile jest jeszcze w nim miejsce na popowe granie w waszym stylu?
Przede wszystkim, dzisiaj zdecydowanie bliżej nam do pop rocka niż do syntezatorowego, dyskotekowego brzmienia. Nie oznacza to, że nagle zrobiliśmy sobie rockowe wersje przebojów, ale jako Papa D gramy znacznie mocniej. Zmieniły się czasy, zmieniła się technologia, zmieniło się nasze brzmienie. Teraz fani jeszcze chętniej śpiewają z nami na koncertach.
Nasze piosenki to nadal te same melodie, zaśpiewy, te same emocje. Dobrze nam z nimi. Różnica jest taka, że kiedyś utożsamialiśmy się z historiami z tych piosenek. Tam się wszystko zgadzało. Dzisiaj podchodzimy do nich z dystansem, z przymrużeniem oka. I nadal bawimy przy nich doskonale. Ale ten jeden szczególny koncert na OFF-ie będzie bliski temu, co się działo w 1987 r.
To dla was powrót do młodości. A osobiście, czujecie się "ciągle młodzi" czy czujecie ten bagaż doświadczeń z kilku dekad?
Doświadczenie na pewno bardzo pomaga. Wiemy, co robić w każdej sytuacji, wiemy też, gdzie jest nasze miejsce. I bardzo w nim nam dobrze. Nie szukamy szczęścia tam, gdzie nie powinniśmy, nie udowadniamy niczego na siłę. Swoje już zrobiliśmy. Gdybym powiedział, że mając 54 lata, czuję się supermłodo, ktoś zaraz by pomyślał "no tak, jak muzyk, to oderwany od rzeczywistości i infantylny".
Znam wielu młodych, którzy mają podejście do życia, jakby byli starsi ode mnie. Ale to nie znaczy, że ja podchodzę do niego niepoważnie. Myślę, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nadal spełniamy nasze marzenia. Nie odcinamy się od nich, cały czas wymyślamy nowe. Marzymy o kolejnych etapach, które się mogą nam przydarzyć. To, ile lat mamy, jest najmniej istotne.