PRO8L3M i "Fight Club", czyli próba ratowania wyczerpującego się formatu [RECENZJA]
PRO8L3M przez lata wyrobili sobie renomę, ale czuć było, że trudno im wyjść ze świata patologiczno-hedonistycznych historii. Na "Fight Club" powtarzają ten schemat, ale otwiera okna, by wpuścić świeżego powietrza do stworzonego przez siebie klimatu.
Pandemia koronawirusa bardzo mocno zweryfikowała plany PRO8L3M-u. Miała być trasa koncertowa związana z albumem "Art Brut 2", który zgarnął Bestseller Empiku, ale ostatecznie trzeba było ją odwołać. Grupa planowała serię koncertów z gośćmi pod nazwą Block Party i wydarzenia również się nie odbyły. W związku z tym pojawił się kolejny plan – wydanie "Block Party Mixtape’u". Jednak prace nad składanką stały się na tyle intensywne, że postanowiono wydać pełnoprawny album "Fight Club".
Patrząc na listę gości, można było sporo oczekiwać od tej płyty. Monika Brodka, Dawid Podsiadło, Vito Bambino, ikony polskiej sceny hip-hopowej – Sokół, Pezet, Paluch czy młodzi zyskujący coraz większą popularność, jak CatchUp i Kukon. Do tego sam PRO8L3M, który jest na najwyższej półce współczesnego polskiego rapu.
Steez wielokrotnie udowadniał, że potrafi robić znakomite bity oddające klimat lat 80., 90. i ulicy. Daje Oskarowi ogromne pole do popisu, który jak nikt inny potrafi opowiedzieć historię z patologią w tle. Tak jakby sam to przeżył lub widział z bliska czyjeś życiowe doświadczenia.
Sam tytuł "Fight Club" nakazuje myśleć, że będzie sporo nawiązań do filmu Davida Finchera. PRO8L3M jednak wyłamuje się z "podziemnego kręgu". Co prawda ponownie podróżujemy przez tzw. podziemie miasta, w którym płyną hektolitry alkoholu, brane są spore ilości narkotyków, dzieją się różne patologie. Sytuacje są jakby znane, ale PRO8L3M znowu podaje je w sposób łatwy do przyswojenia. Jednak dostajemy też widok na to, że prawie wszyscy dajemy się wciągnąć, świadomie lub nie, w świat przesiąknięty konsumpcjonizmem, reklamą, mainstreamem i populizmem, w którym łatwo o hipokryzję. Wszystko jest doprawione rozmyślaniami o niepewnej przyszłości.
O ile koncept albumu wydaje się spójny i przejrzysty, tak od strony muzycznej, technicznej i lirycznej PRO8L3M brzmi, jakby wypalał się z własną kreacją świata. Oskarowi w niektórych utworach brakuje krwistych wersów, szczególnie w "Strange Days". Czasami sypie banałami, jak w przekombinowanym z autotunem "Fight Club". Sprawia też wrażenie zagubionego lirycznie w "Witamy, witamy, witamy" czy "Freonie", na którym zmarnowano też refren Dawida Podsiadły, który jest nudny i nijak ma się do całości. Bity wydają się powtarzalne, co może trochę męczyć. Remiksowanie kultowego "Ritz Carlton" było mało trafnym pomysłem. Odświeżona wersja gryzie się z wokalem Vito Bambino.
Są jednak też dobre i bardzo dobre momenty. Sporo roboty wykonują tutaj goście. Nie zawiedli Sokół i Pezet w swoich zwrotkach do "Zombie" i "NASCAR". Przy pierwszym z tych utworów czuć prostotę i uniwersalność, ale szczególnie w drugim przypadku można się zachwycać. Pezet wydaje się być w lepszej formie niż na "Muzyce współczesnej".
Młody Dron i Szamz złapali ze sobą i z Oskarem silną chemię w "The End Fin Esc Abort". Monika Brodka pokazała klasę w "Żarze". Z kolei przy słuchaniu "Widnokręgu" ma się wrażenie, jakby to był PRO8L3M sprzed lat, gdy miał swój prime time. W każdym razie słychać, że Steez i Oskar nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Potrafią pokazać pazur i robić muzykę na wysokim poziomie.
"Fight Club" nie jest wybitną płytą, ale też nie jest słabym krążkiem. Ma swoje lepsze i słabsze momenty. Nie będzie przełomowym albumem, nie stanie się klasykiem. Niektóre utwory wydają się być bez pazura lub przekombinowane. Jest się jednak czym zachwycać, goście wpuścili nieco świeżego powietrza. To dobra klamra, która zamyka pewien etap PRO8L3M-u. Wyszli z podziemnego kręgu na sam szczyt.
Jednak nie wiadomo, jak dalej to będzie brzmieć i wyglądać. Mogą znów pójść w storytelling (czyt. opowiadanie historii - przy. red.) z nutą hedonizmu, dając wrażenie artystycznej stagnacji, ale mogą też znaleźć zupełnie nowy punkt zaczepienia i wnieść więcej świeżości do swojej twórczości.
Moja ocena: 7/10.
Premiera nowego głośnego singla Maty "Patoreakcja" nieco przyćmiła "Fight Club", ale wciąż warto zwrócić uwagę na ten album.
ZOBACZ TEŻ: Środowisko filmowe mówi „stop” przemocy na uczelniach