Emeryt oddał im 5 mln wygranej w Lotto. Prokuratura bada działalność Emila Stępnia
Nawet 200 poszkodowanych domaga się od Emila Stępnia i jego spółki pieniędzy, jakie zainwestowali w filmowe produkcje. Wierzytelności opiewają na sumę 50 mln zł. "Gazeta Wyborcza" opisuje niejasny proceder byłego męża Dody, a prokuratura czeka na zeznania Rabczewskiej.
Szumnie zapowiadany film Emila Stępnia i Dody "Dziewczyny z Dubaju" trafi do kin w listopadzie. Artystka od dawna zapewnia, że premiera będzie skandalem, a ujawnione w filmie rewelacje zdyskredytują wiele znanych nazwisk ze świata show-biznesu. Wygląda jednak na to, że prawdziwym skandalem można nazwać to, jak działa producencka firma Emila Stępnia. Grzegorz Szymanik ujawnił na łamach "Dużego Formatu" kulisy działalności byłego męża Dody. Dotarł do kilku inwestorów, którzy mieli być oszukani przez producenta, mamieni wizją wysokich zysków. I stracili pieniądze.
"Są tacy, którzy nie dostali właściwych zysków, i tacy, którzy wpłacili na filmy, które nie powstały, choć terminy minęły. Wśród inwestorów dwóch czy trzech wpłaciło powyżej miliona, reszta po kilkaset tysięcy, a niektórzy po kilkadziesiąt tysięcy złotych. No i jeden wpłacił 5 milionów" - mówi dziennikarzowi "Gazety Wyborczej" Tomasz Piec, pełnomocnik jednego z poszkodowanych.
Doda weszła na plan swojego filmu. Pokazała pierwsze ujęcia
Z reportażu zatytułowanego "Prokurator ogląda 'Dziewczyny z Dubaju'. A emeryt Kazimierz żąda od Emila Stępnia i Dody zwrotu 5 mln z wygranej w lotto" wyłania się szokujący obraz domniemanych nieprawidłowości, jakich dopuści się miał Emil Stępień. Lista zarzutów, jakie stawiają mu wierzyciele, jest długa. Znajdziemy na niej m.in. wprowadzanie swoich inwestorów w błąd i obietnice zysków, których w rzeczywistości nie było. Producent miał też rzekomo zbierać pieniądze na filmy, które nie powstały lub zbierać na nie więcej środków, niż potrzebował.
Istotną rolę w zachęcaniu klientów do wpłacania środków na filmowe produkcje męża miała też pełnić Doda. "Inwestorzy twierdzą z kolei, że to właśnie ona jako znana osoba sprawiła, że zdecydowali się wyłożyć tak duże pieniądze" - czytamy w reportażu "Dużego Formatu". Tak było np. w przypadku filmu o jednostce GROM.
"Zapewniała, że jej nazwisko otwiera drzwi w Ministerstwie Obrony Narodowej. Ministrem był wtedy Macierewicz. Dzięki temu dostaną dostęp do planów na poligonach. Mówiła o patronacie Kancelarii Prezydenta, który uzyskają dzięki jej medialności" - powiedział dziennikarzowi "Wyborczej" jeden z inwestorów filmu, który wyłożył na nieistniejącą produkcję 250 tys. zł.
Co więcej, jak przekonuje pełnomocnik jednego z poszkodowanych, podpis Rabczewskiej znalazł się na jednym z dokumentów dotyczących wspomnianego filmu, w którym artystka ma poświadczać nieprawdę.
"(...) Występuje tam jako inicjatorka przedsięwzięcia. Otrzymała od EOI przelewy za usługi, których nie wykonała, na przykład kilkadziesiąt tysięcy złotych za muzykę do "GROM-u" – mówi "Wyborczej" Tomasz Piec.
Wskazuje też na niejasne wydatki, jakie pojawiły się w księgowości filmowej spółki Stępnia. Chodzi m.in. o luksusową biżuterię marki Cartier czy ekskluzywne torebki.
Doda odcina się od niejasnych interesów męża. Jak ujawnił dziennikarz "Wyborczej", niebawem ma być przesłuchiwana w prokuraturze. W odpowiedzi na jego pytania, piosenkarka zapewniała, że doniesienia śledczych na temat działalności Stępnia są dla niej "szokujące". Podkreśla, że współpracując z mężem, zajmowała się wyłącznie stroną artystyczną, "bo na finansach się nie zna".
W sumie, jak pisze autor reportażu, jest już 200 zgłoszeń wierzytelności wobec spółki Emila Stępnia. Oszukani inwestorzy domagają się od producenta w sumie 50 mln zł.
Skontaktowaliśmy się z Emilem Stępniem, prosząc o komentarz w tej sprawie, opublikujemy jego odpowiedź, gdy tylko ją otrzymamy.