Trwa ładowanie...

Włodzimierz Press grał w "Czterech pancernych" i nie żałuje. Komentuje zarzuty PiS-u

Włodzimierz Press miał 26 lat, gdy dostał rolę Grigorija, gruzińskiego kierowcy czołgu w "Czterech pancernych i psie". Od premiery kultowego serialu minęły dekady. Jak teraz wspomina pracę nad tasiemcem z PRL-u? I co sądzi o kolejnych "5 minutach", które serial ma właśnie teraz po mocnych słowach Janusza Gajosa o PiS-ie oraz komentarzach gwiazd i polityków?

Włodzimierz Press obecnie i przed laty jako Grigorij w "Czterech pancernych i psie"Włodzimierz Press obecnie i przed laty jako Grigorij w "Czterech pancernych i psie"Źródło: ONS, Materiały prasowe
d2r7a06
d2r7a06

WP: Zagrał pan jedną z głównych ról w serialu "Czterej pancerni i pies". Czy z punktu widzenia aktora na planie była to polityczna agitka i zideologizowana produkcja?

Włodzimierz Press: W żadnym razie. Nie mieliśmy żadnych nacisków ze strony władz, partii czy kogokolwiek innego.

Nie było na planie żadnego "oficera politycznego"? Żadnych pogadanek propagandowych? Żadnych nacisków?

Teraz pan na mnie naciska! A tak poważnie: wtedy nie było zupełnie niczego takiego. Na planie była ciężka aktorska praca, bez żadnego politykowania. Podam prosty i znaczący przykład: jest tam scena z Powstaniem Warszawskim. Nasz czołg stoi na praskim brzegu Wisły, a my obserwujemy łuny nad walczącym miastem. W tle była oczywiście gorąca do dziś polityczna dyskusja o tym, czemu Stalin nie zdecydował się pomóc powstańcom. Ale my nie kręciliśmy sceny o tym.

d2r7a06

Dla mnie to była scena o zwykłym chłopaku, który ze smutkiem patrzy na dramat stolicy i wie, że nie może pomóc. Gdyby tylko dostał rozkaz, natychmiast ruszyłby przez rzekę. Ale to nie od niego zależy. Może więc tylko spoglądać na tamte walki. Myślę, że na ekranie widać w tej scenie w moim spojrzeniu żal, smutek, może wręcz przerażenie. Tam nie ma żadnej polityki, tam są tylko emocje zwykłych żołnierzy.

Małgorzata Kożuchowska zagra w filmie. Wcieli się w rolę żony Edwarda Gierka

To co wtedy kręciliście, w waszej opinii?

Kiedy wtedy pierwszy raz czytałem scenariusz, nie miałem najmniejszych wątpliwości: to prosta opowieść o prostych ludziach. O zwykłych żołnierzach, którzy walczą o swoją ojczyznę w taki sposób, w jaki można było wtedy walczyć. A na płaszczyźnie czysto ludzkiej była to historia o grupie zupełnie różnych ludzi, pochodzących z różnych miejsc, z różnych środowisk, mających różne poglądy, którzy łączą się we wspólnej sprawie, nie oglądając się na różnice. Byli lojalni wobec siebie, wobec sprawy, wobec ojczyzny. To miało mocny wymiar wychowawczy i psychologiczny.

d2r7a06

Prosta historia...?

Prosta. Chyba wręcz naiwna. Bardzo często zabawna. Może wręcz zbyt zabawna, w końcu jednak chodziło o wojnę, czyli wydarzenie bardzo dramatyczne. Ale przecież wiadomo, że w jej trakcie było też miejsce na śmiech i zabawę, które jakoś łagodziły te wszystkie dramatyczne przeżycia. Nie czułem więc, że ośmieszamy wojenne ludzkie losy.

 Jaka była atmosfera na planie?

Bardzo sympatyczna, koleżeńska, może nawet przyjacielska. Szanowaliśmy się nawzajem, szanowaliśmy swoją pracę. A jednocześnie panowała spora dyscyplina. To było jednak wielkie przedsięwzięcie. Swoją drogą: pracując na planie, nie czuliśmy, że robimy coś tak dużego. Jasne, było mnóstwo ludzi, sprzęt, zamieszanie, ale byliśmy tak skupieni na swoich rolach, na tym, żeby przekonująco wypaść, że nie docierał do nas pełen rozmiar tego przedsięwzięcia. Zauważyliśmy to dopiero potem.

d2r7a06

Byliście wtedy młodymi chłopakami...

No właśnie, dopiero po szkołach czy wręcz jeszcze w szkołach, na samym początku kariery. Nie czuliśmy się artystami, chcieliśmy tylko nie zawieść i dobrze wypaść. Mieliśmy bardzo ściśle określony harmonogram dzienny i tygodniowy, mocno staraliśmy się go trzymać jak najściślej.

Włodzimierz Press jako Grigorij w "Czterech pancernych i psie" Materiały prasowe
Włodzimierz Press jako Grigorij w "Czterech pancernych i psie"Źródło: Materiały prasowe

Z czysto praktycznego punktu widzenia: nawet nasze ówczesne stawki nie sugerowały, że tworzymy coś tak znaczącego. Owszem, zarabialiśmy więcej niż nasi rówieśnicy, ale – że tak powiem – kokosów na tym serialu nikt z nas nie zrobił. Mówiąc szczerze, traktowaliśmy to raczej jak młodzieńczą przygodę. Nie ukrywam, było trochę jak w wojsku: upał, kurz, surowe warunki, skromne, polowe posiłki.

 Jak to wyglądało w praktyce na planie? To było jak wojna?

d2r7a06

Trzeba zacząć od tego, że ten film powstawał – co oczywiste – bez wykorzystania efektów specjalnych, więc bardzo dużo musiało się tam dziać naprawdę. Mało tego: nie było jeszcze przecież komputerów i komórek. Proszę sobie wyobrazić, że na planie, w plenerach, komunikowaliśmy się za pomocą wojskowych telefonów polowych. Więc zanim zaczęliśmy gdzieś zdjęcia, trzeba było przeciągnąć kabel do miejsca, gdzie stacjonowała produkcja.

Z tego względu, choć nie tylko z tego, niezwykle ważny był w tej pracy udział wojska. To było tak, że jakaś jednostka dostawała rozkaz pomocy na planie, żołnierze przyjeżdżali i zajmowali się wieloma sprawami potrzebnymi przy produkcji. To zawsze była sympatyczna współpraca: oni się cieszyli, że mogą wziąć w tym udział, a jednocześnie byli świetnymi specjalistami w swoim fachu, więc nagle na planie robiło się naprawdę jak w wojsku. To tylko dzięki tej współpracy mogliśmy kręcić sceny batalistyczne z takich rozmachem.

 Ale czołgiem kierował pan sam, nie żołnierz?

d2r7a06

Tak! W wielu scenach. Kiedy czołg jedzie z otwartym włazem, w którym widać moją głowę, to naprawdę ja nim kieruję. A nie miałem jeszcze wtedy nawet prawa jazdy. Pierwszy samochód kupiłem sobie dopiero pięć lat po premierze serialu. Przed rozpoczęciem zdjęć przeszedłem specjalny kurs. Miałem asystenta-dublera, prawdziwego mechanika czołgowego. W niektórych scenach to on kierował czołgiem, a kiedy ja siedziałem za sterami, panował nad wszystkim, dawał mi rady i ostrzeżenia.

 Bał się pan?

d2r7a06

Szczerze mówiąc, nie bardzo. Umówmy się, temu potężnemu kolosowi nic się przecież nie mogło stać, a wszystko inne usuwano mi z drogi, więc mogłem spokojnie jechać. Jasne, czasem byłem zdenerwowany. Jestem krótkowidzem, a grałem bez okularów. Więc, powiedzmy sobie szczerze, raczej udawałem, że coś widzę. Musieliśmy się też nauczyć jeszcze jednej ważnej rzeczy: wchodzenia do pojazdu. To nie było łatwe, a musieliśmy to przecież na ekranie robić naturalnie. Prawdziwi czołgiści pokazali nam więc kilka sztuczek. Chyba widać je na ekranie.

 Jak ten serial był wtedy odbierany?

Co tu dużo gadać – zdobyliśmy sympatię milionów widzek i widzów w Polsce i nie tylko. To są znane historie: nasze spotkania z publicznością, te worki listów, które do nas przychodziły. Nie ma co opowiadać, ale warto zauważyć, że ta sympatia żyje do dziś.

Włodzimierz Press ONS
Włodzimierz PressŹródło: ONS

 Podchodzą do pana na ulicy?

Żeby pan wiedział! Choć przecież wyglądam dziś zupełnie inaczej, noszę okulary, mam bródkę. Ale widać coś musi być, może głos, może uśmiech, że poznają. Podchodzą, dziękują, gratulują. Wspominają.

 Tylko starsi?

No tak, te dzieciaki, które to wtedy oglądały, mają dziś po 60 lat. Ale często podchodzą też młodsi, nawet dzieci. Widać rodzice, czy może dziadkowie namawiają ich, bo przecież nie zmuszają, żeby oglądać ten serial, a on im się musi podobać.

 A pan sam? Ma pan sentyment do tego serialu?

Oczywiście, że mam. Trudno, żebym nie miał. Ale z drugiej strony nie przykładam do niego jakiejś kolosalnie znaczącej wagi. Z dzisiejszej perspektywy widać przecież, że nie odegrał w moim zawodowym życiu wielkiego znaczenia. Moja późniejsza droga prowadziła zupełnie innymi torami: teatr, dubbing. Moje aktorskie losy nie potoczyły się tak, jak potoczyły się – choćby – Januszowi. Może to kwestia szczęścia, może osobowości – zawsze byłem znacznie bardziej niż on wycofany i zamknięty w sobie.

Macie dziś kontakt?

Z Januszem tak, gramy nawet w jednym spektaklu, "Udręce życia" w Teatrze Narodowym. Czasem spotykamy się, gadamy. Ale nigdy nie o "Pancernych", mamy inne, znacznie bardziej aktualne sprawy. Zresztą wtedy, na planie, też byliśmy ze sobą najbliżej, mieliśmy ze sobą sporo scen i trzymaliśmy się razem poza planem. Wieczorami często siadaliśmy razem i ćwiczyliśmy sceny na następny dzień, sprawdzaliśmy jak "siedzą" dialogi, coś tam poprawialiśmy, dodawaliśmy od siebie.

Z Franciszkiem Pieczką nie mam dziś żadnego kontaktu, z Polą Raksą też – zresztą nie mieliśmy okazji dobrze poznać się na planie, nie mieliśmy w zasadzie żadnych wspólnych scen. Jeszcze zabawniej jest w przypadku Małgorzaty Niemirskiej – na ekranie niby wielka miłość, a prywatnie nie zbliżyliśmy się do siebie ani trochę, nie zaprzyjaźniliśmy się i do dziś mamy bardzo sporadyczny kontakt.

Z Gołasem i Pyrkoszem spotykaliśmy się tylko od czasu do czasu, ale bardzo się lubiliśmy. Pyrkosz miał nawet stały żart - kiedy dostawał jakąś propozycję roli w teatrze i widział mnie w obsadzie, mówił zawsze: "a nie, jak Press gra, to ja nie mogę". To był wyraz jego sympatii i uznania.

Czy teraz, kiedy znów zrobiło się głośno o "Czterech pancernych", myśli pan o tym więcej, rozmawiacie o tym częściej?

A gdzie tam. To jest przeszłość, nie ma o czym gadać. A próby nadania tej sprawie politycznego kontekstu są po prostu żenujące.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d2r7a06
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2r7a06